poniedziałek, 30 grudnia 2013

"Kamerdyner" 2013

To film biograficzny, opowiadającym prawdziwą i ciekawą historię życia Eugene'a Allena, czarnoskórego kamerdynera pracującego w Białym Domu, który na przestrzeni trzech dekad służył ośmiu prezydentom. W rolę tę wcielił się Forest Whitaker, z resztą zagrał ją znakomicie, pokazał ujmujący obraz kogoś będącego częścią czegoś ważnego, a zarazem kogoś niewidzialnego. To dwie twarze, dwa oblicza, dwa życia, jedna dla Pana, druga dla siebie samego. Ponadto na ekranie możemy zobaczyć takie gwiazdy, jak: Oprah Winfrey (nie podejrzewałam Jej, o taki talent aktorski), Mariah Carey, John Cusack, Jane Fonda, Cuba Gooding Jr., Terrence Howard, Lenny Krovitz.
W filmie głównym motywem jest rasowa segregacja pod względem koloru skóry, co sprawia, że jest to dość łatwo przyswajalna lekcja historii, przedstawiona w gigantycznym skrócie. Reżyser jest jak najbardziej obiektywny, ponieważ nie da się wyczuć, po której stronie się opowiada, przedstawił to tak, że nikt nie powinien czuć się obrażony, choć film porusza naprawdę trudne i bolesne tematy. Ma się jednak wrażenie jakby reżyser bał się powiedzieć "Tak" opowiadam się za segregacją, "Nie" chcę świat bez afroamerykanów. To sprawia, że film jak dla mnie jest za grzeczny i wychodzi z tego dzieło nadziei, opowiadające o przeszłości, ale zrealizowane z myślą o świetlanej radosnej przyszłości. Uważam również, że jest troszkę za długi, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie da się zmieścić 70 lat historii Stanów Zjednoczonych w mniej niż ponad dwie godziny, więc wybaczam. Zabrakło mi w nim również, lub też celowo po drodze została porzucona osobista historia głównego bohatera. Jego skrajny konformizm i obsesyjny wręcz pracoholizm jest zaprezentowany pośrednio, ale nigdy nie przeanalizowany. Obserwujemy dramat rodzinny: zbuntowany, starszy syn, żona, która ma problem z alkoholem i śmierć młodszego syna. To wszystko powoduje, że do filmu wkrada się powierzchowność, która nie pozwala na zagłębienie się w te fascynujące relacje i niezwykłą historię rodzinną.
Oceniam film jako dobry, który można obejrzeć w domu.

czwartek, 26 grudnia 2013

Hobbit: The Desolation of Smaug...

Nie mogę źle wypowiedzieć się o "Hobbicie" i o samym Peterze Jaksonie, który jak dla mnie jest wspaniałym reżyserem, nie tylko dlatego, że jego twórczość to ogromne produkcje, które pochłaniają masę pieniędzy, ale dlatego, że prawie każdy film, który wychodzi spod jego ręki odnosi ogromny sukces. Dzieje się tak dlatego, że On po prostu, wie jak to się robi, a co za tym idzie jego filmy przynoszą miliardy dolarów zysku.
Ktoś powiedział, że tylko ten, kto: "Ma serce hobbita, jest opanowany jak elf, a jednocześnie szalony jak czarodziej", mógłby podjąć się tak wielkiego przedsięwzięcia, jakim niewątpliwie jest twórczość J.R.R. Tolkiena. Ja również tak uważam, bo to ogromne wyzwanie, dokonanie czegoś, czego nikomu do tej pory się nie udało. Mianowicie umożliwił On odzwierciedlenie wyobrażenia milionów czytelników na ekranie. Przedstawił opowieści pełne niezwykłych wydarzeń i magicznych postaci, które prowadzą odwieczną walkę dobra ze złem. Jedno jest pewne, że wywiązał się z tego bardzo dobrze, ponieważ Jaksonowska trylogia to prawdopodobnie najwierniejsze przeniesienie powieściowej sagi na ekran. Świadczy o tym, nie tylko olbrzymie zainteresowanie filmem na całym świecie wśród widzów i krytyków, ale przede wszystkim świadczy o tym to, że udało się uchwycić ducha powieści i stworzyć wielkie widowisko, które oczarowało każdego widza – nawet takiego, który nigdy nie słyszał nazwiska Tolkien.
Hobbit: The Desolation of Smaug to kolejna część przygód Hobbita (Bilbo Bagginsa), opowiadająca o wyprawie podjętej przez kompanię Thorina (z rodu krasnoludów) do okupowanej przez smoka Smauga Samotnej Góry w celu zabicia jej i odzyskania dawnej siedziby krasnoludów. Po drodze, w jaskini Golluma, Bilbo znajduje Jedyny Pierścień, dzięki któremu udaje się odkryć wiele tajemnic, ale również nieświadomy jego mocy, nie podejrzewa nawet, że prawdziwe zło dopiero nadchodzi.
To co mi się podobało w tym filmie, a co miało miejsce również we wcześniejszych częściach "Władcy Pierścienia", to wielowątkowość akcji, prowadzona równocześnie na wszystkich poziomach. Nadaje to ogromnego tempa ma się wrażenie, jakby reżyser pilnował go z wielką precyzją. Ponadto, są również rewelacyjne sceny kolejnych potyczek, konfrontacja z krwiożerczymi pająkami-gigantami, rajd w beczkach, wiele nowych postaci, a także tytułowy smok – majestatyczny, przerażający, ziejący pychą i ogniem Smaug. Wszystko to razem sprawia, że kolejka przy kasach biletowych nie ustawi się tylko dla aktorów, a dla samego Petera Jaksona, który jak dla mnie nie ma sobie równych.

Piosenka końcowa, którą w oryginale śpiewa Ed Sheeran, 
poniższe wykonanie Alice Olivii, również mnie zachwyciło.


Ps. Ostatnia część przygód Hobbita ma planowo wejść do kin w 2014.

niedziela, 22 grudnia 2013

OLDBOY...

"Oldboy" to remake słynnego koreańskiego reżysera Park Chan-Wooka, który w Cannes otrzymał Wielką Nagrodę Jury, został nominowany do Złotej Palmy a Quentin Tarantino powiedział, że "ten film jest bardziej tarantinowski niż wszystko, co do tej pory zrobiłem". 
Nie oglądałam tej wersji filmu, a amerykanie stwierdzili, że jak zwykle zrobią to lepiej. Niestety była to jedyna dostępna produkcja w kinie o godzinie X, a mnie akurat naszło, żeby ją zobaczyć. Fabuła filmu jest naprawdę ciekawa i myślę, że gdyby nie odkryto wszystkich kart, a poprowadzono wątek w stronę niedopowiedzeń i znaków zapytania, byłoby o wiele ciekawiej. 
Tytułowy bohater Joe Doucett, którego gra Josh Brolin (znany z roli w  "Gangster Squad"), to typowy łajdak, który nie liczy się z nikim i niczym. Pewnego dnia zostaje porwany i uwięziony na 20 lat w miejscu, które przypomina hotel, a nim nie jest. Nie wie, kto jest jego oprawcą, ani jakie ma wobec niego zamiary. W międzyczasie dowiaduje się, że jest sprawcą okrutnego czynu, mianowicie zabicia byłej żony i osierocenia córki. Przez ten czas śledzimy jego gehennę w zamknięciu. Przechodzi metamorfozę od pijaka z wielkim brzuchem do człowieka, który chce odzyskać córkę i nie tylko zna, ale i posługuje się wszystkimi rodzajami sztuk walki, które opanował za sprawą dostępnego TV.:) Pewnego dnia zostaje niespodziewanie wypuszczony na wolność i pragnie jedynie zemsty, na co, jak się okazuje ma pięć dni. Domyśla się, że niewola była formą kary, a jego uwolnienie kolejnym etapem okrutnego planu. I do tego miejsca można ten film obejrzeć, dalej nie wiem jak go ocenić...Jest młotek, który w rękach bohatera zamienia się w zabójczą broń, oraz zwrot akcji, po którym proste kino zemsty ewoluuje w kierunku greckiej tragedii. Okazuje się, że scena miłosna Joe z młodziutką pracownicą opieki społecznej (w tej roli Elizabeth Olsen) jest kluczową sceną filmu. Sceny walki wyglądają efektownie, lecz nie podnoszą ciśnienia, za to krew płynie obficie z ran ciętych, kłutych i postrzałowych. Natomiast koniec mnie totalnie rozczarował, szczególnie ostatnie 2 minuty filmu. Skończyć dobrowolnie tam, skąd przez dwadzieścia lat chciało się uciec, to tak jakby się poddać, a to już nie dla mnie. 

sobota, 7 grudnia 2013

Sheldoner is my M A S T E R...

"The Big Bang Theory" to serial komediowy, który omijałam szerokim łukiem tylko dlatego, że nie pojmowałam jak śmieszny on jest. Teraz zasysam sezon za sezonem i nie jestem w stanie zapamiętać wszystkich śmiesznych tekstów, mądrych tekstów, przydatnych tekstów. W naprawdę komicznych momentach muszę zrobić pauzę, by móc się zdrowo wyśmiać. To połączenie świata nauki ze światem komedii, wszystko utrzymane na naprawdę wysokim poziomie.
Jeśli chodzi o postacie występujące w tym serialu to według mnie i chyba nie tylko według mnie, na szczególną uwagę zasługuje Sheldon Lee Cooper. W gestach i mimice przypomina Jasia Fasolę. Natomiast jeśli chodzi o jego piękny umysł jest genialnym fizykiem, chodzącą encyklopedią, posiadającą niesamowitą pamięć ejdentyczną (to zdolność odtwarzania złożonych obrazów, dźwięków i innych obiektów z bardzo dużą dokładnością, którą według niektórych badań dysponują nieliczne osoby). Jest przy tym niepoprawnym socjopatą, aż dziw, że nie jest seryjnym mordercom, moim zdaniem świetnie by się nadawał. Jego teksty są powalająco-onieśmielające, a jego teorie i wywody niezrozumiałe dla zwykłego zjadacza chleba.  Nie zna znaczenia sarkazmu, nie wie, co to zabawa, zwyczajny uśmiech sprawia mu nie lada trudność, a wszelkiego rodzaju uczucia są mu obce. Niesformalizowany hipochondryk, który gdy choruje, jest skazany na siebie, bo każdy z jego przyjaciół bierze nogi za pas i zwyczajnie zwiewa. Posiada całą masę rytuałów, np.: poniedziałek owsianka, lewy róg kanapy - jego  miejsce, środa sklep z komiksami itd., co najdziwniejsze ludzie którzy go otaczają, również muszą je wykonywać. Świadczy to o tym, jak silną osobowością jest i jak bardzo oddziałuje na otoczenie.  Jego wysokie IQ daje o sobie znać w każdym momencie życia, przewodzi wszystkiemu i wszystkim, przy tym jest niesamowitym manipulatorem każdej  sytuacji. Z drugiej zaś strony jest słodki jak cukierek i niewinny jak dziecko, z którym trzeba obchodzić się bardzo delikatnie. Wszystkie te zachowania w jednym człowieku, dlatego powątpiewam, by ktoś taki jak Sheldon istniał naprawdę. Jeśli jednak taki ktoś jest, to ja chcę go poznać, chcę by należał do mojej czasoprzestrzeni, chcę by codziennie rano opowiadał mi o fizyce teoretycznej, by jego świat choć przez chwilę był również moim. Ta bezwzględna miłość i uwielbienie do tej postaci jest rzeczywista, mimo, iż ta postać jest tak nierzeczywista. Przypomina zachowaniem Króla Juliana z "Pingwinów z Madagaskaru", równie władczy i równie nieliczący się z nikim.
Dziwne jest to, że bardzo lubimy takie postacie oglądać, natomiast w życiu codziennym ich nie znosimy i najczęściej nie utrzymujemy z nimi kontaktu, z wielu powodów. Myślę, że życie z taką osobą jest na dłuższą metę nie do zniesienia i tylko ktoś taki, jak Leonard jest w stanie tego dokonać.
Drugą zabawną postacią według mojej opinii jest Howard Joel Wolowit. Kontrastuje on z Sheldonem, któremu wiele razy zdarza się wyśmiewać "braki" w wykształceniu Howarda, prawdę mówiąc bardzo często pojawia się motyw głupiego Wolowitza, bez doktoratu i wybitnego fizyka Sheldona. Jednak w ogólnym rozrachunku to Wolowitz osiągnął dotychczas więcej w dziedzinie ogólnopojętej fizyki niż Sheldon, który może pochwalić się jedynie wpadką z podróżą na biegun Południowy i wieloma godzinami spędzonymi nad różnymi teoriami, które nie mają odzwierciedlenia w żadnej rzeczywistości.
Ok, Tomek.K, zgadzam się, że fizyka teoretyczna jest teorią i często się filozofuje, a w dziedzinie, którą zajmuje się Howard można działać. Tak, ale i tak nie zmienia to faktu, że w zamyśle scenarzysty jest pokazanie różnic w wykształceniu nie dlatego, że zajmują się innymi dziedzinami, tylko dlatego, że nie każdy z wykształceniem coś w życiu osiąga.
Podsumowując serial jest naprawdę bardzo zabawny, a teksty Sheldona Lee Coopera warto zapamiętać!

czwartek, 7 listopada 2013

"Breaking Bad" IV

Jestem świeżo po zakończeniu IV sezonu i powiem szczerze, że brakuje mi słów żeby go opisać. Od początku do końca trzymał w napięciu, perfekcyjnie poprowadzona akcja, no i zakończenie, które po prostu zaskakuje i wgniata w fotel. Jedyną rzeczą pewną była śmierć Gus'a, wszystkie inne wątki nie do przewidzenia. Bardzo podobała mi się w tym sezonie Skyler, wzięła na swoje barki duży ciężar, z którym poradziła sobie doskonale. Uaktywnienie Hank'a i to, że był o krok od dojścia do prawdy u boku głównego kucharza W.W było dość zabawne i niebezpieczne. Muszę też przyznać, że zaimponował mi Jessie, chyba "wymodliłam" jego przemianę. Naprawdę świetna gra aktorska z jego strony: moment zabicia Gail'a, poderżniecie gardła Victorowi i wyraz twarzy Jessie'go, akcja w laboratorium w Meksyku, gdy pokazuje wielkiemu chemikowi, kto tu potrafi gotować, trzymanie Waltera na muszce, wszystko to świetne zagrane sceny, pełne mieszających się uczuć gniewu, żalu i  rozpaczy. 
Duet Walt vs. Jessie mimo wielu nieporozumień, częstych bójek i nienawiści, pokazał, że łączy ich szczególna więź, można by napisać zależność, która mimo wszystko zwycięża zło. Jednak manipulacja jakiej dopuścił się Walt przeczy wszystkiemu temu, co napisałam powyżej o tym duecie. Trudno uwierzyć w to, że ktoś tak walczący o dobro swojej rodziny o ich bezpieczeństwo jest zdolny do takiego podstępu. Po raz kolejny zaskakuje nas swoją inteligencją i przebiegłością, które nawet w obliczu wielkiego zagrożenia nie zawodzą, a wręcz przeciwnie działają perfekcyjnie. Kwiat "Konwalia majowa" jest rośliną silnie trującą, przy czym szczególnie wrażliwe na zatrucia są dzieci, tylko W.W mógłby wpaść na ten genialny pomysł. Pomysł prowadzący go, jak sam to określił: "Zwycięstwa".
Uważam sezon IV za najlepszy!

niedziela, 3 listopada 2013

"Breaking Bad" III

Walter White to już dla mnie przestępca z wyboru i człowiek, który zawzięcie walczy o życie swoje, swoich bliskich i nieszczęsnego Pinkmana, który w gruncie rzeczy jest mu bardziej bliski niż chciałby tego on sam. Myślę, że to taka przyjaźń opiekuńczo-rodzicielska, która ma głębokie korzenie i wymaga wielu poświęceń. Pan Pinkman natomiast szczerze mnie zaskoczył, nie sceną wejścia do nowego laboratorium, bo to było żenujące, chyba najbardziej dla Walta, niż dla widza. Zaskoczył mnie w ostatnim odcinku dojrzałością, oddaniem, i zachowaniem zimnej krwi, chyba zaczyna dorastać.
Co mi się podobało:
- Saul, Saul, Saul wciąż mnie zadziwia i coraz bardziej go kocham...
- liczyłam bardzo na duet Gus i Walt i nie pomyliłam się, z tym, że ich wspólna współpraca to już walka na śmierć i życie,
- Walt jest wciąż wielką tajemnicą, mimo swojego złego postępowania wzbudza sympatię i sprawia, że widz mu kibicuje, a to wielka sztuka przy tak nadwyrężonym kręgosłupie moralnym,
- bracia byli zagadką i fajnie, że w którymś z odcinków dowiedzieliśmy się dlaczego, są tacy, jacy są,
- postać Gale'a, nie wiem dlaczego skojarzyła mi się z Gollum'em, pilny, oddany, ale chęć bycia następcą Walta przeważyła, spowodowała, że pokazał nam swoje prawdziwe "ja". Zdobycie uznania i stanie się kimś, kto w tym co robi jest doskonały, przeważyła. Tak, robił to pod presją, i nie posiadał pełnej wiedzy, ale wydaje mi się, że zapragnął tego, bo mogłoby być to rzeczywistością.
 Dwa wątki, które nie przypadły mi do gustu:
- romans Skayler, niby możliwość odgryzienia się, a tak naprawdę sama nie wiedziała dlaczego to robi,
- no i biedny Hank, miał kilka fajnych monologów, ale według mnie za mało...
Podsumowując sezon 3 wciągający i wciąż zaskakujący, dlatego już oglądam sezon IV.


środa, 30 października 2013

Komediowo: "Gorący towar", "Złodziej tożsamości"


Teraz o dwóch bardzo dobrych komediach w których gra rewelacyjna Melissa McCarthy, którą uważam za świetną aktorkę, która została przypisana do tego gatunku filmowego, za to jaka jest i jak wygląda. Ja uwielbiam ją za rolę w serialu "Mike i Moly", który opowiada o dwójce ludzi reprezentujących klasę robotniczą z Chicago, którzy odnaleźli miłość na spotkaniu "Anonimowych Łakomczuchów". Pamiętam ją również z roli w "Druhnach", "Planie B", czy "Ładni, brzydcy ludzie", "Dziewiątki". 
Wracając do komedii wszystkich tych, którzy doszukują się w nich głębszego sensu i przesłania od razu uprzedzam, nie róbcie tego! O ile w "Złodzieju tożsamości" przesłanie jakieś jest (nieważne jak postępujesz, na końcu drogi zawsze wybierz tę właściwą), tak w "Gorącym towarze" go brak. Moim zdaniem o to w komediach chodzi, ma przede wszystkim bawić, ośmieszać, czasami pouczać, czasami pobieżnie poruszać trudny problem, ale nie rozwiązywać go.
W obu tych filmach mamy do czynienia ze spotkaniem się dwóch przeciwległych światów, jakże odmiennych, przeciwstawnych, kompletnie do siebie niepasujących. Świat perfekcji, idealizmu, miesza się ze światem szaleństwa, spontaniczności. Cała frajda polega właśnie na pokazaniu, jak dalekie od siebie te światy są, jak wiele je dzieli. Wydaje się, że scalenie ich w całość graniczy z cudem, co mimo wszystko się udaje w obu przypadkach. Aktorzy tworzą świetne duety i naprawdę można się prawdziwie pośmiać. Polecam!!!



czwartek, 24 października 2013

"Breaking Bad" sezon II

Drugi sezon okazał się o wiele lepszy od sezonu pierwszego, co zdarza się w niewielu przypadkach. Pojawiło się wiele interesujących wątków, oraz wiele ciekawych postaci. Jedną z nich jest prawnik Saul, który zasługuje na miano prawdziwej szui, ale bardzo bystrej, elokwentnej i niesamowicie urokliwej. Jest to postać, której nie można nie lubić, mimo swojego paskudnego postępowania. Pojawił się również jeden z moich ulubionych aktorów Jonathan Banks, jako detektyw Mike tzw. "cicho-ciemny".
Najlepszy dla mnie w tym sezonie był odcinek 9, przy mega dużej produkcji, śmiałam się do łez. Brak myślenia Pinkman'a jest po prostu rozbrajający, statystyczny amerykański nikt. Nie można nie wspomnieć o ostatnim odcineku 13, który jest wielkim zaskoczeniem i pokazuje, że wszystko do czegoś prowadzi. Jest akcja, której towarzyszy reakcja, jak to w chemii.
Natomiast postać Walta tak bardzo ewoluuje, że właściwie nic, już nie jest pewne i już dawno wybiega poza obszar amerykańskiego postępowania, przypisałabym jej raczej niemiecką doskonałość. Mam wrażenie, że z jego ust nie wydobywa się już nic, co nie jest wymierzone do granic perfekcji, wyliczone do ostatniego cala. Niby jest w nim coś, co go jeszcze wzrusza, nie wiem jednak, czy te łzy są prawdziwe, czy nie są częścią jakiegoś rachunku. Dla mnie w momencie zimnej kalkulacji przy śmierci Jane, stracił wiele ze swojego człowieczeństwa, którego już po pierwszym sezonie było niewiele. Odebranie życia po raz pierwszy wynikało z "samoobrony", w tym jednak przypadku, było to, po prostu nieudzielenie pomocy, której się nie spodziewałam. Brawa dla scenarzystów, którym udało się mnie zaskoczyć.
Rewelacyjny montaż - szczególnie scena w restauracji, wymiana spojrzeń Walta z przedsiębiorczym i równie perfekcyjnym Gustavo. Myślę, że ten duet jeszcze czymś nas zaskoczy.
Końcówka Jessiego, dość przytłaczająca, ale mam nadzieję, że podniesie się z tego upadku, pokaże, że na darmo nie zginęło tyle istnień, tylko po to, by nędzne jedno mogło żyć. Szkoda, że z tego powodu musiała zostać pogrzebana postać Jane Margolis (Krysten Ritter), która miała ciekawe usposobienie i mimo wszystko wnosiła wiele świeżości.
W kolejnym sezonie czekam na:
- nową postać kobiecą, myślę, że będzie to ktoś, kto zawiruje światem Walta, lub też odwrotnie,
- na oświecenie Pinkman'a,
- rozwinięcie postaci Saul'a i Gustavo,
- oraz większy procentowy udział tekstów Hank'a.

sobota, 19 października 2013

"Koneser"

Przede wszystkim zainteresował mnie tytuł filmu, bo koneser według słownika języka polskiego to wytrawny znawca i miłośnik rzeczy w dobrym gatunku. Moim zdaniem trzeba byłoby troszkę to wyjaśnienie urozmaicić. Koneser to wybitny znawca sztuki, potrafiący określić wiek, rodzaj, materiał z jakiego zostało stworzone dzieło, przez kogo zostało stworzone, oraz czy to na pewno oryginał. Jednak do najważniejszych zadań konesera należy oszacowanie wartości danego przedmiotu. Jest również osobą, która decyduje o sprzedaży dzieł sztuki na prawdziwej aukcji, takiej gdzie w grę wchodzą prawdziwe dzieła, za prawdziwe pieniądze.  
Pierwsza część filmu do przejścia dla wytrwałych. Sama podchodziłam do niego kilka razy mimo, iż opowiada o dziedzinie, która mnie bardzo interesuje. Nie mająca końca wycena dzieł sztuki, należących do młodej kobiety, która przez pierwszą godzinę filmu jest głosem w słuchawce. Okazuje się, że cierpi na agorafobię, jest to strach przed przebywaniem samemu w miejscu publicznym. Rozwinięty do tego stopnia, że od kilkunastu lat nie wychodzi ze swojej samotni. Jej partnerem filmowym jest Geoffrey Rush, dla mnie niezapomniany z roli w filmie: " Jak zostać królem". Tutaj gra tytułowego konesera, człowieka całkowicie poświęconemu sztuce, wielbiącego ją do tego stopnia, że prowadząc swój dom aukcyjny, co lepsze okazy  licytuje w jego imieniu oddany przyjaciel. Najczęściej są to portrety kobiet, kocha je tak mocno, że stały się sensem jego życia. Jak się okazuje spowodowane jest to strachem przed ów kobietami w realnym świecie.
Druga część filmu natomiast sprawia, że zapomina się o beznadziejnym wstępie. Naprawdę zaczyna się coś dziać i wszystko nabiera właściwego sensu. Uknuta intryga staje się coraz bardziej rzeczywista...
Bardzo podoba mi się język, jakim posługują się aktorzy, jest bardzo rozbudowany, dostojny, w niektórych momentach nawet starodawny. Myślę, że w dzisiejszych czasach nikt już tak nie mówi, a jeśli już, to niestety nie jest nam dane go słyszeć. Dlatego wbiły mi się w pamięć dwa mądre cytaty:
- "Ludzkie emocje są jak dzieła sztuki. Mogą być wynikiem symulacji, choć fałszywe, wyglądają na oryginał. Wszystko można udawać. Radość, ból, nienawiść, chorobę i uzdrowienie, nawet miłość".
- "Jak to jest żyć z kobietą? To jest jak udział w aukcji. Nigdy nie wiesz, czy twoja oferta będzie najlepsza".

Polecam miłośnikom sztuki i tym którzy kochają słowa...

Ciekawostka:
W Europie do najbardziej renomowanych domów aukcyjnych należą m.in. brytyjski Bonhams, Hôtel Drouot w Paryżu, Leo Spik w Berlinie, Lempertz w Kolonii, Dorotheum w Wiedniu, Gallerie Koller w Zurychu. Natomiast tylko dwa domy aukcyjne: Christie’s oraz Sotheby’s dzierżą palmę pierwszeństwa i odpowiadają za 87 procent globalnego rynku dzieł sztuki. Posiadają swoje filie na całym świecie m.in. w Chicago, Mediolanie, Madrycie, w Rzymie, Atenach, Sydney, Amsterdamie, Genewie, Zurychu itd. Samo Christie’s ma ich 53 w 32 krajach, z czego w 10 miastach (poza Londynem, m.in. Nowy Jork, Genewa, Dubaj i Hong Kong) prowadzone są aukcje. Obecnie Christie’s jest największym domem aukcyjnym na świecie pod względem przychodów, wyprzedza odwiecznego rywala – Sotheby’s.

środa, 16 października 2013

"Grawitacja"

"Grawitacja" to film Sci-Fi, jak dla mnie był troszkę za bardzo Fi. Dlaczego za bardzo? Ponieważ moment wchodzenia w atmosferę jednej ze stacji badawczych i kosmonautką na zewnątrz w kombinezonie, niczym nie przypominającym tego, który miał Felix Baumhartner, który przy takim wyczynie tylko skakał z krawędzi kosmosu, był dla mnie co najmniej zabawny. Gwóźdź do trumny przybiła koszmarna gra Sandry Bullock, i o ile Georga Cloneya jestem w stanie znieść bez makijażu, tak Sandry niestety, przykro mi - nie.
Dodatkowo reżyser pojechał po najpłytszych uczuciach, a mianowicie przywołał śmierć dziecka głównej bohaterki, którą gra wspomniana SB, która jak każda matka nie pogodziła się z jego śmiercią. I najprawdopodobniej najlepszym rozwiązaniem dla niej byłoby poddanie się, dołączenie do zmarłej. Dla mnie nie było w tym żadnej rewelacji, walka ze swoim ja o przetrwanie, omamy, brakowało do tego wszystkiego aniołków, serduszek i kwiatków. Czegoś innego spodziewałam się po takim widowisku. 
Oczywiście są również i mocne strony tego filmu: kapsuły i wahadłowce rozrywane na strzępy, deszcz płonącego żelastwa dziurawiący kolejne stacje orbitalne i dwójka kosmonautów dryfujących po bezdrożnym kosmosie.
Jedyne co ujęło mnie w tym filmie to zdjęcia, które totalnie nawet mnie rozłożyły na łopatki. Obraz Ziemi, ciszy, pustki, mroku i kosmosu, rzeczywiście powoduje, że człowiek zdaje sobie sprawę z tego, jak maluczki jest wobec totalnego bezkresu.

wtorek, 15 października 2013

"Połączenie" z Halle Berry

Fabuła filmu tylko do pewnego momentu jest wciągająca, dalej jest przewidywalna jak instrukcja w obsłudze faceta. Niby nowy wątek, nawet nieźle zapowiadający się film. Dziewczyna zamknięta w bagażniku samochodu, porwana przez psychopatę, sadystę. Ma tylko telefon i głos w słuchawce, który pomaga jej przejść przez piekło. 
Pod wrażeniem byłam centrali numeru alarmowego, obrazu jak to wszystko wygląda wewnątrz. Powiem szczerze, że mnie to urzekło i od razu zastanowiło, czy oby jedna osoba obsługuje cały proces, od otrzymania telefonu alarmowego, po ustalenie kim jest sprawca, wysłanie jednostek policji itd. U nas chyba nie byłoby to możliwe, potrzeba jest do tego cała masa ludzi.
Totalnie rozwaliła mnie jednak scena, gdy pani odbierająca telefony i pomagająca w wysłaniu odpowiednich jednostek na miejsce zdarzenia sama włącza się do poszukiwań - to jak dla mnie, było już za wiele. I jeszcze kilka innych kwestii, o których nie warto pisać.
Halle Berry gra główną rolę w tym filmie i niestety wygląda jak Whitney Houston w "Bodyguard", czyli dosyć niekorzystnie jak na film, który został nakręcony w 1992. No ale może taki był zamysł reżysera, żeby ją obrzydzić, a uwydatnić grę aktorką Halle, która mnie nigdy nie urzekała, za to jej figura tak.
Jedyną postacią w tym filmie zasługująca na pochwałę jest odtwórca seryjnego mordercy, psychopaty Michael Eklund. Naprawdę sięgnął po najciemniejsze zakamarki swojego "ja", po to, by przekonać nas o swoim brudnym wnętrzu", choć sama już jego twarz zasługuje na miano psychopaty.
Końcowa scena filmu jest jedyną zaskakującą mnie rzeczą w tym filmie, reszta jak napisałam wcześniej dość przewidywalna. Mogę polecić jedynie fanom Halle Berry.

piątek, 11 października 2013

"Homeland" sezon II, "Breaking Bad" sezon I - już za mną...

W ciągu dwóch dni obejrzałam sezon II. Jest naprawdę niesamowicie dobry, rzadko się zdarza, ale w tym jednym przypadku sezon II-i jest lepszy od sezonu I-go. Nic dziwnego, że w trakcie gali Złotych Globów 2013 "Homeland" zgarnęło trzy najważniejsze nagrody - dla najlepszego dramatu, najlepszego aktora i najlepszej aktorki. W drugim sezonie sprawy nabierają zadziwiającego, zawrotnego tempa. Wszystko staje się bardziej skomplikowane, bardziej nie do naprawienia. Brody jest nieugięty w swoich zamiarach, Carrie nieobecna. Mimo to, ich drogi znowu się spotykają, nie tylko, po to, by ze sobą walczyć. To trzeba po prostu zobaczyć.


Długo zwlekałam, żeby zasiąść do tego serialu, za właściwą namową dwóch właściwych osób, obejrzałam sezon I w tempie ekspresowym. Muszę przyznać, że bardzo mi się podoba, przede wszystkim dlatego, że w zabawny sposób porusza problemy szarej codzienności. Najbardziej podoba mi się przemiana głównego bohatera i to jest główny wątek filmu. W tą rolę wciela się Bryan Cranston, ja go znam z serialu "Zwariowany świat Malcolma" oraz filmu "Drive", choć jego dorobek artystyczny jest imponujący. Walt to przeciętny amerykański obywatel, nauczyciel chemii, człowiek o dużym niewykorzystanym potencjale. Mąż inteligentnej Skyler i ojciec niepełnosprawnego, ale nie mniej bystrego Walta Juniora. Pewnego dnia dowiaduje się, że ma raka płuc i wtedy jego życia ulega całkowicie druzgoczącej przemianie. Z przeciętniaka staje się osobą, która bez problemu łamie prawo, dobija targu z bezwzględnym bandziorem i przeciwstawia się ogólnie panującej niesprawiedliwości. Walt to człowiek z pasją, który ma swoje zasady i dumę. To osoba, która mimo iż żyje na granicy prawa posiada poczucie obowiązku wobec rodziny, pracy, znajomych. To postać godna do naśladowania, mimo iż jego czyny krzyczą "NIE", cała postawa krzyczy "TAK". To dwie sprzeczności zamknięte w jednym człowieku, dlatego jest tak intrygujący.
Myślę, że dzięki temu serialowi przedmiot chemii w szkołach zyskał na wartości. Jestem ciekawa sezonu II.

piątek, 4 października 2013

"Homeland" sezon I - obejrzany...

Serialowa Carrie vs. Brody, to coś więcej niż rywalizacja, więcej nawet niż pojedynek na charaktery, na to kto, kogo wyprzedzi, kto kogo oszuka. Moim zdaniem to połączenie, to mega wybuchowa mieszanka sprzeczności. To taka para, która nie ma racji bytu (tzw. abstrakcja), która nie może istnieć razem, choć coś nieubłagalnie ciągnie ich w tym samym kierunku. Muszę przyznać, że oboje wyróżniają się bardzo dobrą grą aktorską, która pozwala na dogłębne poznanie głównych bohaterów, tak jakby przez chwilę byli częścią naszego życia. Mimo bardzo ubogiej historii w świecie filmu uważam, że Carrie (Claire Danes) znana głównie z filmu "Romeo i Julia" i Brody (Damien Lewis), którego możecie kojarzyć z "Kompanii Braci", są wprost stworzeni do tych ról.
Cała fabuła filmu jest bardzo interesująca, wciągająca i nieprzewidywalna. Ponadto serial oferuje dogłębne wejrzenie w obecną sytuację na Bliskim Wschodzie i pozwala poznać pracę agentów CIA w tym rejonie. Głównym jednak wątkiem jest powrót do domu sierżanta Brody'ego po prawie 8 latach przebywania w niewoli w Iraku. Carrie jest agentką CIA i jedyną osobą, która nie wierzy w dobre intencje ocalałego żołnierza Marines, wobec ich wspólnego kraju. Początkowo rutynowe śledztwo, kierowane zwykłym przeczuciem z czasem przemienia się w prawdziwą obsesję. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze choroba psychiczna Carrie, nieprzewidywalność działań Brody'ego i ich wspólny romans.
Poza świetnymi Damianem i Claire na drugim planie aktorsko zdecydowanie wyróżnia się Mandy Patinkin (serialowy Saul Berenson - jeden ze zwierzchników Carrie), ujmuje jego profesjonalność i skuteczność działania.
Akcja rozgrywa się naprawdę szybko, chociaż wprowadzenia są z reguły rozciągnięte w czasie, co moim zdaniem potęguje eskalację wydarzenia i gdy dochodzi do naprawdę kluczowych momentów, po prostu wgniatają widza w fotel, mnie na pewno. 

Ps. Mam nadzieję, że sezon II utrzyma ten poziom.

środa, 2 października 2013

"Dexter" sezon 8 zakończony...

Strasznie szybko minęły te trzy miesiące, mimo iż cały tydzień trzeba było czekać na następny odcinek. Czy jestem zawiedziona? Myślę, że ten sezon nie należał do najlepszych, ale też nie był ostatecznie taki zły. Mogę jednak nie być obiektywna w swoich opiniach, gdyż "Dexter" to moja ulubiona postać filmowa, jeśli chodzi o seryjnych morderców. Wiele osób nie podziela jednak mojego zdania uznając, że to jeden z najgorszych sezonów. 
Ok. Ja również uważam, że pomysł uczłowieczenia głównego bohatera na siłę, zatraca sens całego pomysłu, Dextera - czyściciela. Tak jak i inni również zauważyłam kilka absurdów. Począwszy od sceny gdy Hannah zabija męża, po czym wspólnie z Dexterem przez nikogo nie niepokojeni usuwają jego ciało. Jeszcze ciekawszą akcją jest umieszczenie (przylepienie) przez Zaka fragmentu DNA w postaci włosów swojego mordercy pod stołem, w mieszkaniu w którym został zgładzony. W jaki sposób zrobił to niepostrzeżenie i w jaki sposób rzekomo nadzwyczaj inteligentny i nieuchwytny seryjny morderca nie zorientował się, że pozostawił takie ślady nikt nie raczył wytłumaczyć. Kolejny absurd - Dexter wynoszący zwłoki Debry ze szpitala, oczywiście przemknął wśród wszystkich niczym niezauważony, jak zjawa, itd.
Podobało mi się natomiast wprowadzenie postaci Dr. Vogel, która dzięki dobrej roli Charlotte Rampling, wydawała się całkiem intrygującą postacią, do pewnego momentu. Interesująca była również postać Zaka, następcy Dextera, szkoda tylko, że nie został ten wątek bardziej rozwinięty. Nawet Debra Morgan dawała radę. Bardzo podobała mi się scena z podcięciem gardła Dr. Vogel przez jej syna. Na nie, jak dla mnie, był związek Quinna z nianią Harrisona, praktycznie nic ciekawego nie wnieśli, oraz bardzo rozbudowana obecność Hannah. Od momentu jej pojawienia wszystko zaczyna dziać się źle. Dexter zaczyna myśleć inną głową, a w sobie poszukuje uczucia empatii. No błagam, ale seryjni mordercy raczej jej nie posiadają, co oznacza, że są "ślepi" emocjonalnie i nie potrafią ocenić ani dostrzec stanów emocjonalnych innych osób, no ale, tego scenarzyści chyba nie doczytali.
Mimo wszystko i tak go kocham:)

wtorek, 17 września 2013

"The Killing" - sezon III, niestety już ostatni...

Właśnie zakończył się III sezon "The Killing", który jest amerykańską wersją popularnej, duńskiej serii "Forbrydelsen". Jest to jeden z moich ulubionych seriali, ale niestety czytam same niekorzystne opinie na temat tej serii, za sprawą słabej oglądalności (premierę sezonu zobaczyło 1,8 mln Amerykanów, ale finał już tylko 1,5 mln, czyli tylko trochę więcej niż finał 2. sezonu). W związku z tym stacja AMC chce zrezygnować z kontynuacji, tym razem ostatecznie. 
Mi jednak wciąż on się podoba i moja recenzja będzie pozytywna. Jest coś takiego w duecie Linden i Holder, że przy pierwszym spotkaniu z nimi zyskali moją sympatię, choć oboje nie należą do osób, które na nią zasługują przy pierwszym spotkaniu. Poza tym zachowany jest mroczny, mokry i tajemniczy klimat Seattle, gdzie rozgrywa się akcja wszystkich trzech serii.
Sezon III rozpoczyna się rok po zakończeniu dochodzenia w sprawie zabójstwa młodej dziewczyny, której dotyczył sezon I i II. Ponoć inspiracją do tej serii była książka fotograficzna "Streetwise" autorstwa Mary Ellen Mark, która zawarła na jej stronach fotografie nastoletnich uciekinierów w Seattle.  
Sarah Linden (Mireille Enos) nie jest już detektywem, prowadzi spokojne życie z daleka od mrocznego świata morderstw. Ma chłopaka, a swoje zarówno prywatne jak i zawodowe życie próbuje ułożyć w Vashon Island. Być może jest nawet szczęśliwa, przestała palić, lecz jej sytuacja rodzinna w dalszym ciągu nie uległa poprawie. Jej syn – Jack, postanowił opuścić zaniedbującą go matkę i zamieszkać z ojcem w Chicago. Natomiast Stephen Holder (Joel Kinnaman), serialowy partner Linden, w jego życiu wiele rzeczy uległo zmianie. Pracuje z nowym partnerem, a ukochaną bluzę z kapturem porzucił na rzecz stylowego garnituru. Spotyka się z zastępczynią prokuratora okręgowego oraz przygotowuje do egzaminów na sierżanta. Prowadząc dochodzenie dotyczące zbiegłej dziewczyny odkrywa makabryczny ciąg morderstw. Sprawa prowadzi do jednego z pierwszych dochodzeń Linden – tego samego, które wpędziło ją w problemy zdrowotne i zmusiło do pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Tym samym Linden wraca do gry, próbując rozwiązać sprawę dobrze kamuflującego się mordercy, którego jak się okazuje, doskonale zna.

niedziela, 8 września 2013

"Polowanie" z Madsem Mikkelsenem...

"Polowanie" to film, który w bardzo dosadny sposób opowiada o tym, że nawet malutkie kłamstewko, kogoś naprawdę malutkiego, może zniszczyć całe życie dorosłego, lubianego, szanowanego człowieka. Muszę przyznać, że bardzo mnie irytował główny wątek, który był sensem tej opowieści. To, że od początku było wiadomo, iż osądzono niewinnego człowieka, bo oparto oskarżenia na jednym stwierdzeniu, które wyszły z ust malutkiej osóbki, która nota bene nie powinna była nawet tego usłyszeć, a co dopiero wypowiedzieć. 
Jak dla mnie zbyt długie wprowadzenie, rozumiem jednak, że miało to na celu pokazanie prawie że idyllicznej, skandynawskiej osady i osób, które ją zamieszkują
To co mi natomiast się podobało, to, to jak reżyser przedstawił samego człowieka, pokazał jak przewrotny może on być. Odkrył najgorsze oblicze, najbardziej ukryte zakamarki naszego wnętrza. Z kochających przyjaciół, współpracowników, ludzie stają się bezlitosnymi bestiami, zdolnymi do wszystkiego, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wnioskuję, że reżyser nie ma dobrego zdania o człowieku, w którym zasiewa ziarno niepewności. Muszę przyznać, że i mi przeszła przez głowę myśl, czy oby na pewno winny jest niewinny, która na szczęście szybko ulatuje. I znów z całych sił kibicujemy Luce, bo my również nie zgadzamy się na niesprawiedliwość, która go spotka, utożsamiamy się z nim, co powoduje, że przeżywa się ten film bardzo intensywnie, a sama obecność Madsa Mikkelsena nadaje dużą wartość temu filmowi. On sam jednak całkowicie nie pasuje mi do tej społeczności, zupełnie inny, normalny, ładniejszy, lepszy, mądrzejszy...odosobniony i pozostawiony sam sobie. 
Końcówka filmu nie napawa optymizmem, mimo, że wszystko się wyjaśnia i Lucas zostaje zrehabilitowany, to jednak "niesmak" pozostał, o czym świadczy ostatnia scena nieudanej próby zabicia go, przez jednego z uczestników "Polowania". Jest to dosyć przerażające, bo sugeruje, że nie ma możliwości powrotu do wcześniejszego życia, mimo niewinności.


sobota, 31 sierpnia 2013

"The Following" with Kevin Bacon...

Jak już wiecie interesują mnie seryjni mordercy, a najwięcej jest ich w Stanach Zjednoczonych, chyba dlatego ten kraj mnie tak fascynuje. FBI szacuje, że działa ich ponad 300, więc stosunkowo dosyć wielu. Dlatego zainteresował mnie serial "The Following" skusiłam się może też dlatego, że gra tam niepowtarzalny Kevin Bacon, który słynie z dość kontrowersyjnych ról aktorskich. 
Serial opowiada o jednym z seryjnych morderców właśnie, niejakim Joe Carroll'u, który jest byłym, charyzmatycznym wykładowcą literatury, skazanym za serię mordów na studentkach uniwersytetu. Udaje się mu jednak zbiec z celi śmierci i przy pomocy nowoczesnej technologii tworzy kult zrzeszający podobnych sobie psychopatów. I tu wkracza Kevin Bacon, gra on emerytowanego agenta Ryana Hardy'ego, który dziewięć lat wcześniej przyczynił się do schwytania szaleńca, co odmieniło jego życie. Nie jest on już tym samym człowiekiem - ma wszczepioną zastawkę serca (pamiątka po pościgu za Carrollem), oraz boryka się z alkoholizmem. 
Serial mnie niestety nie zachwycił, choć cały pomysł i sama obecność Kevina Bacona na plus. Jednakże za dużo głupoty w stylu: odbijanie więźniów, ciągle "nienamierzalne" telefony, ogólnie praca operacyjna pokazana dramatycznie żenująco. Ostatnio mieliśmy okazję obserwować polowanie na dwóch czeczeńskich terrorystów w okolicach Bostonu. Zmobilizowano do tego celu kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy, wprowadzono godzinę policyjną itd., więc jak po raz setny widzę jak dwóch agentów wchodzi do jakiegoś opuszczonego bunkra, piwnicy, magazyny, lub innego podejrzanego miejsca, to mi po prostu gorzej. W tym serialu FBI i policja, to jak dzieci błądzące we mgle. 
Pierwszy odcinek spełniał kryteria tajemniczości, chciało się wiedzieć co dalej, kolejne odcinki to już tylko odliczanie do końca sezonu. Całość dość przewidywalna, akcja ciągnęła się, jak niestety "guma z majtek".
Ciekawa jestem książki na podstawie, której nakręcono ten film "The poetry of a killer" - autor Rusty Marshall. Niestety publikacja nie do zdobycia na rynku polskim nawet w języku angielskim. W Stanach cena tej książki - 40$, czyli bardzo dużo, dlatego wszyscy tam żyjący, lubiący czytać korzystają z tzw. kindle - czytnika elektronicznego, i czytają taką książkę za dolara, a nie za 40$ (info od Radka Gałęzowskiego, dzięki). A my narzekamy na ceny książek w Polsce, już nigdy więcej!

niedziela, 4 sierpnia 2013

"The Killing" - I i II sezon

"The Killing", polskie tłumaczenie "Dochodzenie" - to amerykański serial kryminalny, dzieło stacji AMC, który pozostaje w cieniu takich hitów jak "Breaking Bad", czy "The Walking Dead". Nie oznacza to, że nie jest godny tego, żeby go obejrzeć, wręcz przeciwnie jest bardzo dobry. Właśnie emitowany jest III sezon, dzisiaj 7 odcinek, na polskim kanale FoxLife.
Serial opowiada historię morderstwa młodej dziewczyny, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze, tylko dlatego została w bestialski sposób zabita. Z późniejszego śledztwa wynika wiele interesujących wątków, od zamieszanych w sprawę polityków, po "brud za paznokciami" członków najbliższej rodziny ofiary. 
Serial łączy trzy wątki - detektywów pracujących nad sprawą, rodziny pogrążonej w żałobie oraz podejrzanych. Jak się później okazuje, nic nie dzieje się przypadkowo: każdy ma jakiś sekret, a kiedy bohater myśli, że udało mu się ruszyć do przodu, jego przeszłość daje o sobie znać.
Główne role grają Mireille Enos (ostatnio można było ją zobaczyć u boku Brada Pitta w "World War Z"), jako Sarah Linden, detektyw w wydziale zabójstw, nominowana za tę rolę do Emmy i Złotego Globu, oraz Joel Kinnaman, jako Stephen Holder, partner Linden, to jego pierwsza sprawa w tym wydziale. Postacie te, to prawdziwe, zwykłe osoby, jakie widuje się codziennie na ulicy i nie zwraca zbytniej uwagi. Linden to samotna matka, mająca syna, którego zaniedbuje z powodu pracy, której poświęca się bezgranicznie. Holder to z kolei wyluzowany policjant, chodzi w jeansach i bluzie z kapturem, z wyglądu bliżej mu do ćpuna, niż do gliny. Razem tworzą specyficzny i zgrany duet. 
Akcja filmu dzieje się w Seatlle, w październiku, mieście szarym, ponurym, niemal depresyjnym, często w deszczowej scenerii. Każdy odcinek to jeden dzień, jeden sezon to trzynaście odcinków, dwa sezony dwadzieścia sześć dni śledztwa, które zostaje w ostatnim odcinku wyjaśnione do końca.
Muszę przyznać, że dawno nie oglądałam tak ciekawego i trzymającego w napięciu serialu. Według mojego rankingu, to wysoka półka wśród seriali kryminalnych, przede wszystkim za wielowątkowość, realizm, fabułę, rzeczywiste postacie, oraz klimat.

czwartek, 25 lipca 2013

"Now You See Me" - czyli "Iluzja"...

Ten film sprawił, że na chwilę i ja uwierzyłam w świat magii. Uwierzyłam, że tajna organizacja OKO naprawdę istnieje, a jej przedstawiciele, to najbardziej utalentowani, obdarzeni niezwykłymi umiejętnościami iluzjoniści, którzy mają jeden cel, którego nikt dotąd nie miał odwagi się podjąć. Mijają lata i ów iluzjoniści stają się sławni, a ich spektakle są coraz bardziej niesamowite. W trakcie jednego z nich rabują bank znajdujący się na innym kontynencie. Innym razem miliony przelewają na konta ludzi obecnych na widowni. Tropem iluzjonistów rusza trochę ciapowaty agent FBI, przekonany, że za ich działalnością musi kryć się coś więcej. Nie jest on jedynym człowiekiem, który chce poznać tajemnicę tajnej grupy, która przygotowuje się do realizacji końcowego planu. I tak jesteśmy świadkami kilku bardzo dobrych scen akcji: gonitwy uliczkami Nowego Orleanu, oraz napompowanego adrenaliną pościgu na autostradzie.
Niezwykłe efekty specjalne, niespodziewane zakończenie, mieszanie się świata iluzji z rzeczywistością, to tylko niektóre z naprawdę dobrych stron tego filmu. Nic nie jest takie, jakie na początku nam się wydawało. Bardzo dobrze się ten film ogląda, szybko dziejąca się akcja sprawia, że fabuła jest cały czas w ruchu, a aktorzy są tylko pionkami, wśród których wyróżnił się grający J.Daniel Atlasa - Jesse Eisenberg. Podobała mi się jego idealna gra aktorska, jego humor, elokwencja i niesamowita swoboda. Morgan Freeman i Michael Caine to aktorzy, którzy mieli podnieść rangę tego filmu, ale równie dobrze mogłoby ich w nim nie być, ponieważ film sam w sobie jest wartością. Naprawdę polecam!

środa, 17 lipca 2013

"360 połączeni"...

Gatunek: melodramat
Produkcja: Austria, Brazylia, Francja, Wielka Brytania
Reżyseria: Fernando Meirelles
Scenariusz: Peter Morgan 


Film ma wiele negatywnych opinii, mi jednak się podobał. Wielowątkowa historia, która w sposób bardzo poukładany łączy bohaterów, którzy w pewnym momencie życia stają przed wyborem. Film nie jest banalny i cukierkowy, jak współczesne kino hollywoodzkie, co na pewno potwierdza genialna muzyka. Jest tam wiele ciekawych wątków, między innymi zresocjalizowanego gwałciciela, nieujawnionej miłości, niewiernej żony. Gra z konwencją jest bardzo ciekawa, bo wydaje się naturalnym, że żona gangstera, kiedy odejdzie od niego, do innego mężczyzny, który jest w niej zakochany, to będą żyli długo i szczęśliwie. A tu niespodzianka - tym razem nie wygrywa szalona miłość. Ciemne interesy ludzi o bardzo komicznej fizjonomii i uroczym sposobie bycia. Ten bezpodstawny humor nie przeszkadza w odbiorze. A postać grana przez Anthonego Hopkinsa - nie wiem, czy jest on w świadomości kina utrwalony bardziej jako podstarzały życiowy filozof, czy jako morderca i psychopata, ale jego postać przekazuje chyba jedną z najważniejszych prawd płynących z tego filmu i w żaden sposób nie jest ona nachalna. Czasem chodzi o to, by zobaczyć coś dobrze znanego, by wreszcie lub po prostu jeszcze lepiej sobie to uświadomić, bo życie jest tylko jedno i więcej szans już nie będzie.

czwartek, 11 lipca 2013

"Beautiful Creatures", "Trance", "Broken City"...

Polskie tłumaczenie "Piękne istoty", nakręcony na podstawie pierwszej części powieści Kami Garcii i Margaret Stohl, pod tym samym tytułem, do złudzenia przypomina "Zmierzch". Ethan, główny bohater, mieszka w Gatlin – małym, nudnym miasteczku w Południowej Karolinie. Jest nastolatkiem, który gra w kosza i umawia się z dziewczynami. Uwielbia czytać i marzy o podróżach po całym świecie. Pewnego dnia do jego klasy dołącza nowa uczennica. Okazuje się, że jest ona dziewczyną ze snu Ethana. Lena zamieszkuje u swojego wuja Macona. Rodzina jest bardzo mroczna i gdyby nie to, że przodkowie byli założycielami Gatlin, mieszkańcy już dawno by ich wygnali. Ethan zakochuje się w dziewczynie, a ona odwzajemnia uczucie. Do tego wszystkiego jeszcze klątwa, która jest sensem scenariusza i mamy banalny film dla nastolatków, który momentami ratują: Jeremy Irons i Emma Thompson. Nie polecam!


Ten film zdecydowanie polecam, strasznie zakręcony, ale wszystko zgrywa się w jedną całość. Zaczyna się banalnie, wręcz lekceważąco, dużo psychoanalizy, potem pojawia się dużo czerni i lęk. Docieranie do prawdy odbywa się w sposób wręcz kapitalny, bo nie tylko zmienia się wiedza o tym co się stało, ale i zmieniają się też ludzie. Brutalność i dosłowność są charakterystyczne dla reżysera Boyle'a ("Trainspotting", "Slumdoga - Milionera z ulicy" i "127 godzin"). Muzyka to dodatkowy smaczek wpisany w klimat opowieści. Vincent Cassel - mega brzydal, ale mimo to, go lubię, no i w filmie daje radę, James McAvoy rewelacyjny, nie miał łatwo, ciągłe zwroty pamięci, każdy mógłby się pogubić. Rosaria Dowson atrakcyjne ciało, sama gra też ok. Film bardzo mi się podobał!

Dobra obsada skłoniła mnie do obejrzenia tego filmu: Russell Crowe, Mark Wahlberg, Catharina Zeta-Jones. Okazało się, że nie tylko to, jest jego mocną stronę, na pochwałę zasługuje również scenariusz. Debiutujący w Hollywood Brian Tucker zbudował całkiem interesujący labirynt ambicji i intryg, troszkę inspirowany kryminałami i thrillerami ze Skandynawii, ale to w filmach lubię. Mark Wahlberg jest jednym z producentów, główną rolę zaproponował Michaelowi Fassbenderowi, gdy ten odmówił, Wahlberg postanowił sam zagrać tę rolę. Wciela się w postać byłego policjanta Billego Taggart'a, który otrzymuje zlecenie od samego burmistrza, Nicholasa Hostetlera (Russell Crowe), co dla mnie już jest podejrzane. Zadanie wydaje się być typową pracą prywatnego detektywa, polega na śledzeniu żony zleceniodawcy (Catherine Zeta-Jones) i zdobyciu dowodów jej niewierności. Wkrótce okazuje się jednak, że Billy wplątał się w znacznie większy i o wiele bardziej niebezpieczny skandal. Polecam!

środa, 10 lipca 2013

"World War Z" - with Brad Pitt...

Widziałam i niestety z butów nie wyskoczyłam, nie wyskoczyłam, bo od Brada Pitta oczekuję czegoś więcej, czegoś znaczenie więcej. Niestety nie zachwyciła mnie ani jego gra aktorska, ani produkcja, którą zaszczycił swoim byciem. Uważam ten film za jeden z najsłabszych Brada Pitta, a słynie z tego, że wybiera raczej dobre role, przynajmniej ostatnio, no może nie do końca. 
Film zrealizowany na podstawie noweli Maxa Broksa "Wojna Zombie", ponoć bardzo dobra książka (zamierzam przeczytać). Pitt gra w nim pracownika ONZ, który stara się powstrzymać pandemię zombie, która zagraża istnieniu ludzkiej rasy. Lubię taką tematykę, ale tym razem się mega zawiodłam. Po obejrzeniu chciałam znaleźć chociaż jeden mocny kawałek, chociaż jeden dobry moment i na upartego można je wskazać, z tym, że wcześniej gdzieś już były, z czymś się kojarzyły. Nie do końca zrozumiałam sens tej wyprawy, po jakieś może lekarstwo, gdzieś w głąb Korei posyła się ekipę, bo ktoś napisał jakiś mail, który wszyscy mówiąc dobitnie "olali". Jedno z Państw potraktowało tą wiadomość na poważnie, bo jeden z dziesięciu Rabinów się sprzeciw, dlatego budują wysoki mur, by uchronić się przed wirusem, którego jak się okazuje nie można pokonać. Jedyne co można zrobić, to zastosować pewnego rodzaju kamuflaż i na to wpada Gerry, do tego właśnie potrzebny jest Brad Pitt, były agent śledczy, który zostaje zmuszony do działania dla dobra rodziny. Mur zostaje pokonany przez "Zety", a najlepsza akcja filmu przechodzi w zapomnienie, tak jak i cały film. W trakcie oglądania ma się wrażenie jakby cały scenariusz, ekipa filmowa, budżet, dodajmy że nie mały (bagatela 200 milionów dolarów), opierał się na jednym graczu, a przecież meczu nie wygrywa się jednym zawodnikiem. Na koniec wspaniały cytat, typowy amerykański chwyt, który na koniec daje do myślenia: "dopóki ma się siłę, to trzeba walczyć", ale tyle, to my bez tego filmu wiemy. Ot i cała filozofia filmu.

czwartek, 4 lipca 2013

"Dowód" - Eben Alexander


Książka mnie nie zachwyciła, jak dla mnie trochę naciągana historia naukowca, który rzekomo poznał niebo... Miałam bardziej ambitne oczekiwania wobec tego dzieła. Sam sposób opowiedzenia, tej jakby nie było dziwnej i być może naukowo niewytłumaczalnej historii jest dość banalny, a momentami groteskowy. Być może nie powinnam wypowiadać się na temat owej naukowej niewytłumaczalność, bo przecież nie posiadam w tej dziedzinie odpowiednich kompetencji. Jedno jest pewne, że wielu ludzi wierzy w inny Raj niż ten z Tunelem i Jądrem opisywanym w książce. W tym przypadku możliwe, że sam autor w nieodpowiedni sposób dobrał słowa lub nazwał to, czego doświadczył. Nie chcę pisać, że nie wierzę, ale to jedyne słowo jakiego mogę użyć, po prostu trudno mi „uwierzyć” w niektóre słowa, jak dla mnie wybujałe, być może moja fantazja jest zbyt uboga.
Jedno co mi się podobało to naukowe podejście do problemu, widać, że autor ma bardzo dużą wiedzę z zakresu neurochirurgii i wszystko to, co było zawarte w tej książce jest dla mnie przydatne.
Reasumując - książka nie przedstawia żadnych walorów literackich, powiedziałabym, że napisana jest dość chaotycznie i ma się odczucie, że pisał ją laik w dziedzinie literatury. Natomiast jeśli chodzi o wiedzę z zakresu medycyny, tu chylę czoło, te fragmenty mnie porwały i mam pewien niedosyt.
Wierzącym w życie pozagrobowe nie polecam tej lektury, bo przecież piekło kojarzy nam się z czymś innym, a niebo to niekoniecznie motyle, aniołki, bezkresna zieleń, itd.
Ta literatura mnie wymęczyła…

Ps. Podoba mi się jeszcze okładka, wiadomo dlaczego...