piątek, 25 grudnia 2015

Guillaume Musso - "Jutro"

I tak, jak zapowiedziałam, tak też zrobiłam. Poleciałam na skrzydłach do Księgarni Matras po kolejną książkę Guillaume Musso, niesiona natchnieniem poprzedniej powieści.  Tym razem pokusiłam się o zakupienie tytułu: "Jutro". I można powiedzieć, że nie zawiodłam się kolejny raz, jedyna rzecz, do jakiej mogę się przyczepić to banalny koniec naprawdę dobrej książki. Książki, którą tak, jak poprzednią czyta się jednym tchem, na przykład na trasie PKP, Elbląg - Wrocław.
Matthew jest filozofem, pracuje na Harvardzie, jego żona zginęła w tragicznym wypadku, powoli podnosi się z naprawdę dużej depresji. Sam wychowuje 4,5 letnią córeczkę i podnajmuje poddasze swojego pięknego domu w Bostonie zagorzałej lesbijce April.
Emma jest znawczynią od wina, tak zwaną sommelierką, która pracuje w Nowym Yorku w znanej restauracji, jest również posiadaczką psa rasy shar pei. Poza tym jej życie jest pełne wzlotów i upadków, ostatnio jednak zalicza same upadki, które przyczyniają się do posiadania dużej dawki leków antydepresyjnych, które pomagają jej w normalnym funkcjonowaniu.
Tych dwoje niedługo coś połączy, trudno w to uwierzyć, gdyż oboje nie wiedzą o swoim istnieniu, poza tym żyją w innych rzeczywistościach w dosłownym słowa tego znaczeniu.
Kiedy Matt kupuje używany komputer, nie ma pojęcia, że ten przedmiot odmieni jego życie. Na dysku laptopa znajduje zdjęcia i adres maila, wbrew temu, co twierdził sprzedający, że "dysk został  wyczyszczony i ponownie sformatowany". Osobą ze zdjęć jest nie kto inny jak Emma, która w tym czasie już nie żyje. Mattew nie widząc o jej śmierci wysyła maila byłej właścicielce laptopa, i o dziwo otrzymuje odpowiedź. Zaczyna się coś, czego oboje nie są świadomi.
Kontakt Emmy z Mattem trwa, okazuje się jednak, że Matt pisze do Emmy dzisiaj (rok 2011), a ona otrzymuje jego maile rok wstecz (rok 2010). Maile trafiają w dziwną czasoprzestrzeń i załamują się gdzieś w połowie, ponieważ wysyłane są z tego samego urządzenia, z tego samego adresu IP. Nie możliwe? Ależ oczywiście, jest to jedynie wyobraźnia pisarza, która jest niczym nie ograniczona. I właśnie to sprawia, że książki tego autora są tak interesujące, a sama fabuła jest często nieprzewidywalna.
W tej książce wcale, nie chodzi o miłość, chociaż też ona się tu pojawia. Chodzi w niej przede wszystkim o zagmatwaną sytuację życiową Matta, z czego on nie zdaje sobie zupełnie sprawy. Fabuła jest zagadkowa, a Emma stara się tą zagadkę rozwikłać. Z pomocą przychodzi jej nastoletni informatyk Romuald. To co odkrywa, burzy życie Matta i jej samej również. Akcja nabiera przyspieszenia i światopogląd tych obojga ulega całkowitej degradacji.
Wtedy wreszcie mogą się poznać...

 

czwartek, 10 grudnia 2015

Guillaume Musso - "Central Park"

To moje kolejne spotkanie z tym autorem i tym razem udało mu się znowu mnie zaskoczyć. Pierwsza książka z jaką miałam przyjemność się zapoznać to "Kim byłbym bez Ciebie?".
"Central Park" to zaskakująca i wciągająca powieść od pierwszego rozdziału po sam koniec, który pędzi jak rozszalały tajfun, z każdą kartką dostarczając niezłą dawkę adrenaliny, to dlatego tak szybko się ją czyta.
Akcja książki rozpoczyna się w Nowym Yorku w pięknej scenerii Central Parku, który jest niezwykłym miejscem, które będąc w Nowym Yorku trzeba zobaczyć. Główna bohaterka Alice budzi się na ławce obok obcego dla niej mężczyzny. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że oboje są ze sobą skuci kajdankami. Ostatnie co pamięta Ona to klubowa impreza poprzedniego wieczoru z koleżankami w Paryżu. On natomiast poprzedniego wieczoru był w Dublinie w jednym z klubów, grając na pianinie - tak bynajmniej utrzymuje przez jakiś czas. Alice ma przeczucie, że na pewno stało się coś złego, ma zakrwawioną koszulkę, broń, która nie należy do niej, swoją, jako policjantka na pewno by rozpoznała, poza tym zupełnie nic nie pamięta. Zaczyna się walka z uzupełnianiem luk w pamięci i łączeniem szczegółów z życia ich obojga. W trakcie trwającej akcji dowiadujemy się, że Alice w pogoni za wyjaśnieniem sprawy seryjnego mordercy traci dziecko i męża, który w drodze do szpitala ginie w wypadku samochodowym. Ta tragedia odmienia życie dziewczyny, która ma tylko jedno pragnienie - skończyć ze sobą. Za sprawą ojca i przyjaciela, udaje się jej wrócić do świata żywych i do pracy w jej ukochanym wydziale kryminalnym. Aż do momentu tej przedziwnej sytuacji...
Oboje więc postanawiają dowiedzieć się, jak do tego doszło, że znaleźli się w tej zaskakującej sytuacji. Alice jest świadoma, że mężczyznę z ławki coś z nią łączy, musi tylko dowiedzieć się co, gdzie zagadka ma swoje wyjaśnienie i co mogła przeoczyć.
Dla mnie podejrzane było to, że Gabriel bardzo szybko wszedł w rolę, nie protestował, nie ponaglał, nie marudził. Reszta rzeczywiście płynęła z nurtem, tak silnym, że nie można było się od lektury oderwać.
Guillaume Musso nie pozwala czytelnikowi na nudę, nie tym razem. Stosuje zwroty akcji, myli tropy, a na koniec serwuje rozdział, który rozkłada na łopatki i cały scenariusz, który budowaliśmy od początku tej historii rozpada się jak domek z kart. To właśnie robi ten autor, burzy nasz system i sprawia, że nic nie jest tak oczywiste, jak chcielibyśmy żeby było.
Książka jest naprawdę rewelacyjna. Lekkość pióra tego autora sprawia, że czytelnik chce się spotkać z nim raz jeszcze, i kolejny, i jeszcze raz, nic dziwnego, że autor ten ma swoim koncie już kilkanaście powieść, które cieszą się bardzo dużą poczytnością.


wtorek, 1 grudnia 2015

"Niepamięć" - książka K. Kotowskiego

To moje pierwsze spotkanie z tym autorem i muszę przyznać, że styl jego pisania bardzo przypadł mi do gustu. Bardzo oryginalna i wciągająca formuła: tajemnicze zdarzenia, śledztwo, mieszanie historycznych faktów z fikcją, a do tego jeszcze zaserwowanie szalonej teorii naukowej z zakresu fizyki kwantowej.
Książka naprawdę jest bardzo dobra. Określenie to bardziej pasuje do zjedzenia jakiegoś przysmaku, którego smak sprawia nam przyjemność, przemieszczając się po naszym organizmie. Ta książka rozpieszcza nie tylko naszą wyobraźnię, ale także pobudza ją do układania wciąż nowego scenariusza. Dla mnie to kryminał fantasy z domieszką moralitetu od którego trudno się oderwać, jeśli już się zaczęło. Wszystko w tej opowieści wydaje się ciekawe i nietypowe. Począwszy od narratora (nieżyjącego od jakiegoś czasu starszego pana, męża jednej z bohaterek Anny) przez każdą kolejną postać, która pojawia się w książce. Do tego wszystkiego dochodzi wartka i dynamiczna akcja, aż do zaskakującego zakończenia.
Zaczyna się jak kolejne dzieło Carla Ruiza Zafona, od głębokiego smutku: "Jeśli choć trochę mnie rozumiesz, doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że od takiego rodzaju smutku się nie ucieka. Szukasz go przez większą część życia, a później uczysz się długo, by nie umrzeć bez sensu jak zwierzę, w przypadkowym miejscu, czasie, w połowie drogi…”. Potem zostaje wręcz wykrzyczana krytyka współczesnego człowieka, jako modelu życia. Trzeba przyznać, że odwagi temu autorowi nie brakuje, ponieważ poddał krytyce to, co bardzo powszechne w naszym życiu.
Najbardziej prawdziwym cytatem dla mnie, który choć raz powinien zaprzątnąć głowę każdemu człowiekowi, jest fragment: „Wyobraź sobie nieodwracalny, przejmujący, aż do fizycznego bólu … żal. Że koniec nie jest absurdem, ukrytym daleko za horyzontem. Że tak wiele rzeczy już nie istnieje. Że inni będą uczestniczyć w przeżyciach, które Tobie nie będą dane. Że przyjdzie taki dzień, w którym nic cię już nie spotka. I to nie jest strach. To nieopanowany, duszący od środka... żal.”
Jeżeli ktokolwiek z Was chociaż raz o tym nie pomyślał, musi być w takim razie ciałem zanurzonym w formalinie już za życia, nie kochającym go, nie napawającym się każdą sekundą istnienia, beznamiętnym produktem wtórnym, które kiedyś po prostu zniknie.
Z całą odpowiedzialnością mogę tą książkę polecić i rozglądam się już za kolejną powieści tego autora.

niedziela, 22 listopada 2015

Homeland 4

Już 4 - tego października tego roku ruszał 5 sezon jednego z moich ulubionych seriali. Bardzo jestem ciekawa jak potoczą się dalsze losy agentów CIA, czekam więc do zakończenia emisji w TV, żeby móc obejrzeć go jednym ciągiem.
IV sezon rozkręcał się i rozkręcał, ale jak już to zrobił, to na pewno nie ma na co narzekać. Myślałam, że bez byłego marine głównego bohatera Brody'ego rozdartego między przysięgą składaną na amerykańską flagę, a islamem, który przyjął w irackiej niewoli, serial właściwie się skończył. Egzekucja Brody'ego powieszonego w Iranie zamknęła trwający III sezony rozdział. A otworzył zupełnie nowy, głębszy, genialnie pokazujący zderzenie dwóch, jakże innych cywilizacji. O jednej z nich naprawdę niewiele wiemy i tylko, dlatego powinniśmy mieć ogromny dystans do tej kultury.
W IV serii przenosimy się z sal Waszyngtonu, gdzie Brody planował zamach na amerykańskiego prezydenta, i Teheranu, gdzie w końcu wykonał misję życia,  do Islamabadu oraz na pakistańsko - afgańskie pogranicze, w którego górach ciągle ukrywają się talibowie. Niepokorni tak samo, jak w czasach, kiedy rzucali na kolana ZSRR.
Nowy "Homeland" pod osłoną misternie plecionej historii odważniej pyta o cele i motywy wielu działań. Główne pytanie jakie padają to:
Czy naprawdę istnieje jakieś wytłumaczenie na zbombardowanie przez Carrie, pełnej afgańskich cywilów chaty?
Czy ktoś ma prawo decydowania o ludzkich losach, i czy w taki sposób ma to się odbywać?
Czy odwet ma znamiona faktycznie religijne, a nie jest traktowany jako, czysto niepochamowany akt zemsty?
Czy jest różnica pomiędzy ulicznym linczem szefa placówki CIA, z zabiciem kilkudziesięciu osób przy pomocy jednego przycisku?
Każdy z bohaterów IV sezonu zastanawia się nad sensem działań zbrojnych prowadzonych na terenach nie należących do Stanów Zjednoczonych. Pytania zadaje sobie również Quinn, wciąż nie mogący pogodzić się z zabójstwem małego chłopca podczas jednej z akcji. To on właśnie mówi: "zdałem sobie sprawę z tego, że to ja byłem tym złym.
Każdy z nas chyba zastanawia się nad sensem prowadzonych działań zbrojnych na terenach krajów muzułmańskich i islamskich, które niewątpliwie mają wpływ na cały świat. Dla jednych wycofanie się to tchórzostwo. Dla drugich jest to ingerencja w ich świat, ich tok myślenia. Według mnie pozwolenie islamistom na pełną swobodę, oznaczało by poddanie się. Nie można pozwolić na podobne ataki, jaki miały miejsce 13 listopada tego roku w Paryżu i Saint-Denis we Francji. Gdzie zgięło 132 osoby, a ponad 300 zostało rannych.
Wspomniałam już o braku głównego bohatera Brody'ego, który był niewątpliwie bardzo neurotyczny, przez co skupiał wiele uwagi widza na swojej osobie. W sezonie IV dzięki temu, że Brody'ego już nie ma, dostrzec możemy postacie drugoplanowe, zwerbowane jeszcze w poprzednich sezonach (Fara i Aayan). Historia Aayana zostaje mocno rozbudowana i staje się punktem zwrotnym w fabule tego sezonu, który jest niewątpliwie bardziej złożony, co czyni go bardziej interesującym.
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy...

środa, 18 listopada 2015

"Szczęście pachnące wanilią" - Magdaleny Witkiewicz

"Szczęście pachnące wanilią" Magdaleny Witkiewicz to bardzo pozytywna książka, żałuję, że dopiero teraz do niej przysiadłam, ale dla mnie była po prostu zbyt pozytywna. Dziękuję Ci Aniu za nią, bo, pamiętam dzień, w którym mi ją wręczałaś. Były to moje 34 - te urodziny. Następnego dnia w środku, znalazłam dedykację: "Czasem serce ma więcej rozumu niż głowa". Długo zastanawiałam się nad sensem tych słów. Teraz już Ania wiem, że czasami rzeczywiście tak jest, ale do tego trzeba dojrzeć, coś przeżyć, niestety nie zawsze dobrego, żeby móc zrozumieć, że rozsądek często płata nam figle. Dlatego dopiero teraz mogłam ją przeczytać. Teraz jest odpowiedni czas, by coś o niej napisać i spojrzeć na nią z entuzjazmem.
Bo jest to niewątpliwie opowieść o kobietach, o mnie, o Tobie, o niej i o Tobie też. To historia o poszukiwaniu szczęścia, wykładni naszego życia, kwintesencji naszego bycia. Dla każdego szczęście ma inny wymiar. Często jest ulotne i nienamacalne, czasami nawet nieosiągalne. Jest czymś odczuwalnym w krótkim okresie czasu i długim okresie czasu. O tym w krótkim okresie szybko zapominamy, dzieje się to za sprawą naszej codzienności, która często, gęsto nas przytłacza. Natomiast szczęście w długim okresie czasu przestaje nas szybko bawić i sprawiać, że naprawdę je odczuwamy. Trudno jest znaleźć to jedyne szczęście, które pachniałoby wanilią...
Autorka książki w lekki sposób przedstawia historię kilku kobiet, które zmęczone właśnie codziennością i natłokiem problemów, często gubią sens życia i zapominają, czym jest szczęście, które trzeba pielęgnować i dbać o nie, nawet w tych najtrudniejszych warunkach. 
Jest Ada, która ma kłopoty, złamane serce, pusty portfel, i małe dziecko na utrzymaniu. Ma też biznes, niewielką kawiarnię, która ma możliwości, ale nie ma pomysłu na rozkręcenie interesu, tak by przynosił jej zysk.
Jest Magda, dentystka, żona znakomitego ginekologa, matka dwójki dzieci, zalatana, zabiegana, zbyt zapracowana. 
Jest Natalia, również młoda matka, która z miłością podchodzi do dzieci, swoich i nie tylko. Niestety zbyt jest zmęczona, by mieć siłę na posprzątanie mieszkania, i ogarnięcie siebie samej.
Jest Karolina samotna pani psycholog, której boją się mężczyźni, ponieważ zbyt wiele dowiaduje się o nich na pierwszej randce, z racji swojego zawodu.
Jest Milenka, cudowna dziewczyna, przyszła mama, która przysposobiła dziecko swojego przyszłego męża, cudowne Zuzię -potocznie nazwaną rezolutnym, blond Bachorem, który z iście szatańską precyzją realizuje swoje cele.
Jest i Zofia Kruk ciocia Milenki, energiczna pani w kwiecie wieku, która postanawia pomóc szczęściu.
W końcowej fazie książki pojawia się też Marietta, nienaganna pani prokurator, wzór do naśladowania pod każdym względem, która jak się okazuje jest normalną istotą ludzką, której zdarza się nawet mieć dziurę w rajstopach.
I tak za sprawą "na chwilkę wstawionego kojca" do małej cukierni, miejsce to staje się azylem spotkań kilku kobiet, które organizują punkt przedszkolny dla matek, którym brak czasu dla siebie. Często kobiety te są na życiowych rozdrożach i bardzo potrzebują rozmowy, najchętniej w towarzystwie pachnących i aromatycznych babeczek, popijanych puszystą latte.
Mimo tych życiowych niepowodzeń, Magdalena Witkiewicz uroczo, mądrze i z humorem opowiada o kobietach, ich mężczyznach i o sile, która w tych kobietach drzemie, oraz o wielkiej potrzebie happy endu. 
Zdecydowanie polecam!!!

Ps. To chyba jedyna książka w moim zbiorze, która nie jest sensacją, kryminałem, zawiłą książką psychologiczną:)

niedziela, 8 listopada 2015

"Łowca czarownic" - wojna na wieki wieków.

Zaczęło się całkiem nieźle, XVI wiek, mroczny klimat, coś jak, nowy - stary już "Dracula - historia nieznana". Pięćset lat temu wybuchła wyniszczająca wojna między ludźmi, a zastępami czarownic pragnącymi pogrążyć Ziemię z nicości. Dzięki męstwu i poświęceniu łowców czarownic udało się uchronić świat przed zagładą.
Grupa łowców zakrada się do kryjówki samej Królowej Czarownic, potężnej i okrutnej - Belial. Główny bohater, którego gra nie kto inny, jak sam Vin Diesel, który jest niepodobny do samego siebie. I to chyba tyle dobrego o "Łowcy czarownic". Bo zaraz po tym, dobrze zapowiadającym się początku przenosimy się do współczesności i cały czar pęka, jak bańka mydlana. 
Dalej jest ksiądz, tajemnica, sąd czarownic, pakt pomiędzy czarownicami a ludźmi, który umożliwia im życie wśród społeczeństwa. Pojawia się również młoda i piękna aktorka Rose Leslie, którą pamiętamy z serialu "Gra o tron". Tutaj gra czarownicę z umiejętnością wchodzenia w ludzkie sny, pomagającą Łowcy w zgładzeniu Królowej Czarownic, którą Kaulder uśmiercił kilka wieków wcześniej, a ta rzuciła na niego klątwę nieśmiertelności. Na tym kończy się cała filozofia tego filmu. Vin Diesel nie zachwyca, efekty specjalne nie zachwycają. 
Jedyne na co należy zwrócić uwagę w tym filmie to miejsce w którym go nakręcono. I na pewno nie jest to Nowy York, choć jak on wygląda. Prawie wszystkie sceny były kręcone w Pittsburghu, przez ponad rok. 
Za wykreowanie świata czarownic był odpowiedzialny, nie kto inny, jak znana scenografka Julia Berghoff, która na swoim koncie ma takie hity, jak: "Piła", "Martwa cisza", "Apocalypto". Tworzyła świat na podstawie szczegółowych storyboardów przygotowanych przez Brecka Eisnera, reżysera filmu. Za inspiracje służyły jej dzieła naszego Zdzisława Beksińskiego, który według krytyków jest mrocznym i szalonym artystą, tworzącym absolutnie piękne, nowoczesne, niekiedy wyprzedzające swoją epokę dzieła. 
Na końcu filmu możemy usłyszeć piosenkę The Rollling Stones, pt.: "Paint, it Black", w wersji Ciary.

sobota, 31 października 2015

"Lokatorka" - dobrnęłam do końca...

Książka autorstwa Francis Cottam jest thrillerem psychologicznym, który można przeczytać w ciągu dwóch dni, nie w ciągu kilku miesięcy, jak to było w moim przypadku. Naprawdę czyta się ją sprawnie, a cała akcja idzie w zwartym ciągu do przodu. Książka opowiada o lekarce Juliet Devereau z ostrego dyżuru, która pewnego dnia wraca wcześniej do domu i przyłapuje męża na zdradzie. Całe jej życie w tym momencie "leci na łeb na szyję". Próbując je pozlepiać, postanawia poszukać mieszkania i tylko jedno zasługuje na to, by mogła w nim komfortowo mieszkać. Tak naprawdę tylko na to jedno ją stać. Urządza się w nim, ale cały czas ma wrażenie, że jest obserwowana i tak rzeczywiście jest. Wnuk właściciela kamienicy Max, od lat najmłodszych podglądał wynajmujących mieszkanie. Niegdyś małą Kate, teraz dużą Jules. W tajemnych korytarzach zrobił wiele otworów, które ułatwiły mu ciągły kontakt z ofiarą. Jules poznając Maxa miała nadzieję na lepsze dni w jej życiu, wtedy jeszcze nie wiedziała,  że wszystko było sprytnie zaplanowaną manipulacją. Nawet wydrukowane ogłoszenie w sprawie wynajęcia mieszkania i znalezienie go na szpitalnej tablicy ogłoszeń nie było przypadkowe. Gdy doszło pomiędzy nimi do prawie intymnej sytuacji zdała sobie sprawę, że nadal kocha męża, a ona nigdy nie będzie mogła oddać się temu romansowi do końca. Okazało się, że Jules nie była obojętna również jej mężowi. Zdecydowali się na spotkanie i na nowy początek. Max postanowił działać i ukarać przede wszystkim dziewczynę za zdradę. W końcowej akcji książki główna bohaterka musi sama pokonać rosłego mężczyznę, by przeżyć, musi również pogodzić się ze śmiercią najważniejszej dla niej osoby już na zawsze. Godzi się z rzeczywistością, jaką zesłał jej los i próbuje zacząć wszystko od nowa.
Czy to jej się uda? Tego nie wie nikt...
Ta książka to studium psychologiczne zdradzonej kobiety, odrzuconego kochanka i wiarołomnego męża. Dobra lektura na jesienne dni, takie jak te, które mamy za oknem.
Tego autora polecam również:
- "Dom zagubionych dusz",
- "Klątwa Magdaleny",
- "Mroczne echo".

niedziela, 25 października 2015

"Ziarno prawdy" - polskie, dość dobre kino...

Tegoroczny film polskiego reżysera Borysa Lankosza autora takich filmów, jak:
- "Rozwój" 2001, 
- "Radegast" 2008,
- "Rewers" 2009.
"Ziarno prawdy" to kryminał, thirller, gatunek, który w Polsce rzadko ma okazję gościć na naszych kinowych ekranach i cieszyć nasze oczka. Film mi się podobał w kilku momentach tylko, reżyser za bardzo popłynął, ale o tym później. Brak też dla mnie ciągłego trzymania w napięciu, jak na dobry thirller przystało. Troszkę to się rozwlekło.
Miasto w którym dzieje się cała akcja to Sandomierz miejsce, które ma specyficzną historię i legendę. Miasto, które jest mroczne przez wzgląd na II wojnę światową, gdyż było areną działań zbrojnych. Najciekawszą postacią jest główny bohater w którego wciela się Robert Więckiewicz, prokurator, człowiek twardo stąpający po ziemi, konkretny, wydaje się być zawsze na topie i na tropie. Teodor Szacki zostaje oddelegowany, aby wyjaśnić pewną zagadkową śmierć Elżbiety, żony jednego z moich ulubionych aktorów polskiego kina Krzysztofa Pieczyńskiego. Staje się oczywiście głównym podejrzanym, niestety krótko po tym znajdują jego zwłoki, a tożsamość potwierdza, nie kto inny, jak prokurator Szacki. Później dowiadujemy się, że Elżbieta miała kochanka, lokalnego filantropa, który jak się okazuje, również znika bez śladu.
Film naszpikowany jest obrzędami i rytuałami żydowskimi według, których realizowane są zbrodnie. Cała zagadka nawiązuje do śmierci żydowskiej rodziny podczas II wojny światowej, co staję się tylko sprytnie przygotowanym kamuflażem, którego autorem jest mój ulubieniec.
"Ziarno prawdy" jest naprawdę interesujący, ale jak podkreśliłam wcześniej reżysera trochę poniosła wyobraźnia, tzw. nadinterpretacja. Moment zejścia do podziemi z całą ekipą, w tym dziewczyny - przewodniczki, która nie miała z akcją żadnego powiązania, w dodatku wszyscy uczestnicy bez żadnego przygotowania... Gdzie przewidywanie sytuacji, odpowiedzialność? Prokurator działający na własną rękę? Żaden chyba, aż tak daleko by się nie posunął?
Na plus są jak najbardziej są dość realistycznie wyglądające sceny mordów. Cała specyfika obrzędów żydowskich również ma tu niebagatela bardzo duże znaczenie. W sposób pierwotny przedstawione są rytuały, które nawet w dzisiejszym świecie mrożą krew w żyłach. W historii żydowskiej napotkać można wiele opisów, które dotyczą składania ofiar z ludzi, bądź kabalistycznych opisów terapeutycznych zastosowań krwi. Wśród ludności żydowskiej kwitł na dużą skalę rynek z kupcami żydowskimi sprzedającymi ludzką krew z rabinicznym certyfikatem produktu "koszerna krew". Koszerny znaczy czysty, co oznacza, że krew z mięsa musi być całkowicie usunięta i filmie świetnie było to pokazane.
Z całą pewnością mogę go polecić.

niedziela, 6 września 2015

"Do utraty sił" - premiera dopiero 11 września

Polska premiera tego filmu zaplanowana jest na 11 września 2015. Ja się pytam dlaczego tak późno?, skoro cały świat zobaczył go już 15 czerwca 2015. Ale jak to zazwyczaj bywa jest Polska i całą ogromna "Reszta Świata". 
I muszę przyznać, że warto go obejrzeć nie tylko dlatego, że gra tam Jake Gyllenhaal, przyjaciel jednego z moich ulubionych aktorów, którego nie ma już pośród nas niepokonanego jak dotąd, rewelacyjnego, perfekcyjnego Yokera w "Mrocznym Rycerzu" Heath'a Leger'a. Ci dwaj panowie zaskoczyli wszystkich grą w kontrowersyjnym filmie: "Tajemnica Brokeback Mountain", który nawet dla rdzennych amerykanów okazał się szokiem, ponieważ historia dwóch kowboi darzących się fizyczną miłością nie schodziła z ust wielu znakomitych amerykańskich krytyków przez wiele miesięcy.  Od tego filmu zaczęła się ich wielka prawdziwa męska przyjaźń. I znowu nie tylko dlatego trzeba obejrzeć ten film, że gra w nim cudowna, urocza Rachel McAdams, którą uwielbiam za świeżość i dziewczęcość i za doskonałą grę w jednym z moich naj romansideł "Pamiętnikach", gdzie zagrała u boku Rayan'a Gosling'a.
Ten film trzeba obejrzeć dlatego, że opowiada o prawdziwym mężczyźnie z krwi i kości, bokserze, który żyje w świecie pieniędzy, w świecie sławy, interesownych ludzi. Ten świat to również rodzina, kochająca, oddana żona i córka. W tym świcie gubi się priorytety i zapomina się dlaczego robi się to, co się robi. Z jednej strony dzieje się tak, dlatego że człowiek, wciąż chce więcej, wciąż podnosi poprzeczkę, chce być najlepszy. Z drugiej zaś strony, chce zapewnić byt rodzinie, dobry start w przyszłość dzieciom, chce wszystkich uszczęśliwić. Ale człowiek, wie też, że w życiu nie można mieć wszystkiego i jeśli przez chwile wydaje mu się, że właśnie to wszystko już ma, złośliwy los odwraca wszystko, tak jak odwraca się kartę w grze w pokera, która jest kartą dla przegranych.
Historia ta śle trzy dla mnie bardzo ważne życiowe przesłania.
Pierwsze jest odwieczną prawdą o której często zapominamy, a mianowicie: tak jak szybko kończy się sława i pieniądze, kończą się znajomości, kończy się zabawa, kończy się wszystko. Kiedy jesteś w prawdziwym dołku zostają Ci najbardziej wytrwali, bo prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...
Drugie mówi o tym, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po czynach, a nie po słowach...
A trzecie jest tylko dla najbardziej wytrwałych, bo nawet z najgorszego dna można się podnieść, jeśli ma się ku temu motywację, każdy w życiu jakąś powinien mieć, w przeciwnym razie nie warto zadawać sobie trud, by żyć dalej...

Na uwagę zasługuje świetny Soundtruck, który rozpoczyna i kończy najlepszy i jedyny Eminem. 



czwartek, 16 kwietnia 2015

"DOM" - "Almost House"

Dotarł więc już do kin i wszystkie dzieciaki powinny tę bajkę obejrzeć. Nie tylko dlatego, że jak każda bajka ma morał, przesłanie i sprawia, że nawet dorosły ociera łezkę, która spływa po policzku. Każde dziecko powinno obejrzeć tę bajkę, ponieważ jest pozytywna, kolorowa, zabawna, i pouczająca.
Urocze stworzenia "Buwy" upatrują sobie planetę Ziemię za miejsce do swojego doczesnego życia, znajdują swój "Nowy Dom", gdzie planują zamieszkać i schować się przed swoimi największymi wrogami. I tak też się staje, stworzenia Buwy wyśmiewają ludzkie osiągnięcia cywilizacyjne i wysyłają ludzi na odrębny kontynent. Przypadek sprawia, że na zajętych przez kosmitów terenach zostaje nastoletnia dziewczynka - Tip, która pragnie odnaleźć swoją matkę, którą rozdzielają w czasie wysiedlenia. Jej droga krzyżuje się z Ohem, jednym z niewielu sympatycznych Buw, uciekającym przed zemstą swoich braci.

To co mi się podobało w tej bajce:
- autorzy polskiej wersji językowej wykazali się nie lada oryginalnością. Stworzyli całą masę zabawnych słów i konstrukcji składniowych, które naprawdę są bardzo śmieszne,
- bajka jest naprawdę kolorowa, a to za sprawą pociesznych, małych istot, co sprawia, że dzieciaki nie odrywają od niej wzroku, efekt 3D podwaja doznania,

To co mi się nie podobało, czego mały widz na szczęście nie zauważy:
- wątek dyskryminacji zostaje całkowicie pominięty, w nawiązaniu do sytuacji, która zapanowała na Ziemi, pada tylko jedno zdanie wyjaśnienia – Oh w przypływie szczerości wyjawia Tip, że jego nacja uznaje ludzi za gatunek podrzędny, a przecież "Buwy mogliby się od homo sapiens dużo nauczyć".

Ostatecznie dzieci zostają pouczone, że wyrozumiałość i wzajemna ciekawość mogą zaowocować prawdziwą przyjaźnią – co możemy potraktować raczej z przymrużeniem oka. Natomiast uczciwość i tolerancja popłacają.

Polecam!

czwartek, 5 marca 2015

"Love, Rosie" - miłe i przyjemne kino...

Przy tym filmie dziewczyny można się zrelaksować. Można się pośmiać, można popłakać, można zrobić małą analizę swojego życia, można zrobić małą roszadę w głowie. Historia, można by powiedzieć, jak wiele innych, choć to nie byłaby prawda, bo ta historia jest z goła inna, jest rzeczywiście wyjątkowa, a wyreżyserowanie filmu z tego gatunku jest niezmiernie trudne. 
Pewnie nie wszyscy wiedzą, że film jest ekranizacją światowego bestsellera, "Na końcu tęczy" - Cecelii Ahern. Twórcy filmu jednak bardzo zmienili formę przedstawienia tej historii, ponieważ książka jest niefilmowa. Składa się z listów, emaili, sms-ów, a nawet urywków informacji prasowych. Dwóm reżyserom - Christianowi Ditterowi i Juliette Towhidi, udało się oddać nie formę właśnie, ale ducha literackiego oryginału. Myślę, że to duża zasługa dwójki młodych aktorów grających głównych bohaterów. Lily Collins i Sam Claflin tworzą cudowną parę, a w łączące ich uczucie wierzy się przez cały film. Nie ma tu żadnego fałszu, brak jest scenicznego pozerstwa. Kiedy widzimy ich na ekranie, wierzymy całym sobą, że to są Rosie i Alex.
"Love, Rosie" to opowieść o tym, że miłość nie pojawia się na zawołanie, kiedy jest nam najwygodniej, by ona się pojawiła, nadchodzi wtedy gdy jest jej czas. Czasami ten czas nie jest najlepszy, nie jest nawet w części najszczęśliwszy dla nas samych. W przypadku Rosie Dunne i Aleksa Stewarta nie bardzo się spieszyła, choć zapowiedziała się wcześnie, bo już we wczesnym dzieciństwie. Para ta wyrastała początkowo jedynie w platonicznej więzi, ale ich niezdarność, trudność z przyznaniem się do tego, co czują, sprawiła, że nie potrafili zgrać się w czasie. Większość filmu jest więc historią tego, jak mijają się ich życiowe ścieżki. Gdy jedno z nich jest gotowe, drugie nagle jest niedostępne. To pokazuje jak życie potrafi być przekorne, przewrotne, gdy w porę nie zorientujemy się, że to już, że to teraz. Można wtedy coś przegapić, można coś przegrać, można coś stracić i nigdy tego nie osiągnąć, dogonić, otrzymać.
Ta historia nie jest smutna, choć mógłby być to wyciskający łzy melodramat. Może się wydawać, że na pierwszy rzut oka marnuje się w przedstawieniu historii wiele czasu, w rzeczywistości ten czas jest niezbędny do tego, by bohaterowie dorośli do swojego przeznaczenia. Nie oznacza to, że powinniśmy polegać tylko i wyłącznie na przeznaczeniu, bo każdy powinien brać życie w swoje ręce i kierować nim tak, jak chce. Dwójka tych młodych ludzi również, brała życie w swoje ręce, próbowali, usilnie próbowali być razem, ale za każdym razem coś, lub ktoś im w tym przeszkadzał. Aż wreszcie zdarzył się cud, bądź znaleźli się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, wtedy właśnie zaczęli być razem. I to jest szczęśliwy Happy End! Ale oprócz szczęśliwego Happy End'u, ten film zawiera w sobie wiele wartości i wiele życiowych prawd. Po pierwsze na wszystko w życiu jest czas i miejsce. Po drugie trzeba wykazać się dużą cierpliwością w dążeniu do swoich marzeń i pragnień. Po trzecie miłość nie sługa, nie wybiera, przychodzi niespodziewanie.

Ps. I przepiękna piosenka Lily Allen - "Littest Things" - z których składa się nasze życie...


Polecam! Szczególnie w taką beznadziejną pogodę, jaką mamy za oknami.

czwartek, 26 lutego 2015

"Fifty Shades of Grey" - mega hit kinowy!!!

O tak! Było dużo śmiechu, z powodu wielu przerysowanych scen. (Niektóre z moich koleżanek oświadczyły, że już nigdy nie pójdą ze mną do kina, a szkoda:):):)
O tak! był rumieniec na policzkach, z powodu wielu śmiałych scen i za to duży plus. Mimo tego nagość pokazana w subtelny, jak dla mnie sposób.
O tak! był lekki zawód, z powodu chyba za dużych oczekiwań.

Ja po 45 minutach filmu zaczęłam się zwyczajnie nudzić. 
Jeżeli, więc spodziewaliście się jakiegoś wow! To radzę Wam nie traćcie ani czasu, ani pieniędzy. Film jest rzeczywistym odzwierciedleniem książki, jeśli ktoś ją czytał, to ten seans nie zrobi na was żadnego wrażenia. To tak, jakby skrócić książkę i wrzucić w scenariusz, wynająć reżysera, zapłacić aktorom, znaleźć dobrą miejscówkę, i po prostu nakręcić.

Gra aktorska, nie urzeka, ba nawet sami aktorzy nie urzekają, no może Dakota, która ma mega zmysłowe oczy i usta, całą resztę posiada każda kobieta. 

Jeżeli, którejś Pani wydaje się, że taki ktoś, jak cudowny Christian Grey, człowiek orkiestra, który mógłby mieć każdą kobietę na świecie, zainteresowałby się taką Anastasią, na litość Boską!!! Drogie Panie zejdźcie na Ziemię, naszą Ziemię:)

Choć muszę przyznać, że coś w tej historii jest, coś takiego, że każda kobieta, albo chciałaby być Anastasią, albo chociaż chciałaby w połowie doznać tego, co ona. Jak widać, nie tylko małe dziewczynki chcą być księżniczkami, duże kobietki chcą nimi być również:)

Jedyne co jest urzekające w tym filmie to muzyka, wiele przeróbek, coverów, naprawdę świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa, dodam - muzyka dla kobiet.

Myślę, że film "Samba" we francuskiej reżyserii Oliviera Nakache, twórcy przezabawnego filmu "Nietykalni" z 2011r., może przynieść nam inne doznania, bardziej rzeczywiste, dlatego ruszajcie już do kin, bo tam można go zobaczyć.

wtorek, 17 lutego 2015

"Snajper" - w reżyserii Clint'a Eastwood'a

Muszę przyznać, że film zrobił na mnie duże wrażenie, myślę, że to dzięki świetnie zagranej głównej roli, którą odegrał Bradley Cooper, słynący ze swojego wesołego usposobienia, tutaj mnie bardzo zaskoczył. Nie tylko swoją dojrzałością, wyrazistym pokazaniem skrajnych uczuć i emocji, ale również uwypukleniem cech charakteru, które moim zdaniem powinien posiadać każdy mężczyzna: lojalność, braterstwo, coś co w dzisiejszych czasach staje się nierzeczywiste, nierealne. 
Opinie na temat tego filmu, jak to zawsze bywa, są bardzo różne: 
- tak, pokazuje okrucieństwo wojny, 
- tak, pokazuje, że amerykanie czują się "Panami Świata",
- tak, snajperzy to ludzie pozbawieni empatii (przynajmniej, takimi powinni być).
Moim zdaniem nie warto rozwodzić się na tematy poboczne, które tutaj niewątpliwie są, bo film miał pokazać, jak wyglądało życie Chris'a Kyle'a, członka elitarnej jednostki Navy SEALs, który zasłynął jako najskuteczniejszy snajper w historii armii Stanów Zjednoczonych, podczas misji w Iraku - i tą rolę film spełnia.
Chris służył w wojsku w latach 1999-2009 i czterokrotnie wyjeżdżał na misje do Iraku. Jego misją i celem zarazem było chronić swoich towarzyszy broni. Zastrzelił 255 osób, z czego 160 trafień zostało oficjalnie potwierdzonych przez Pentagon. Był dwukrotnie ranny i sześciokrotnie przeżył bliski wybuch miny, w czasie II bitwy o Faludżę zastrzelił 40 rebeliantów. W Ar-Ramadi wrogowie nazwali go Szajtan ar-Ramadi (Diabeł z Ramadi) i wyznaczyli nagrodę za jego głowę. Najbardziej spektakularnym sukcesem snajpera było zastrzelenie bojownika uzbrojonego w wyrzutnię rakiet z odległości 1920 m. Kyle był wielokrotnie nagradzany medalami za odwagę, m.in. dwa razy otrzymał Medal Srebrnej Gwiazdy i pięciokrotnie Brązową Gwiazdę. W Iraku współdziałał również z GROM-em.
W 2009 roku Kyle opuścił US Navy i z żoną oraz dwójką dzieci przeniósł się do Teksasu. Po odejściu ze służby kierował Craft International, firmą ochroniarską, która prowadzi szkolenia dla snajperów i z zakresu bezpieczeństwa. W 2012 wydał autobiograficzną książkę "American Sniper", która również ukazała się w języku polskim pt. "Cel Snajpera", z tej okazji odwiedził także nasz kraj w roku 2012.
Niestety 2 lutego 2013 roku Kris zginął w wyniku postrzelenia przez byłego żołnierza, cierpiącego na stres pourazowy.  Razem z Kylem zginął inny były żołnierz, również cierpiący na stres pourazowy, Chad Littlefield. Eddie Ray Routh (podejrzany o te morderstwa) został tego samego dnia zatrzymany przez lokalną policję.

Dopiero 11 lutego 2015 rozpoczął się proces Eddiego Ray Routha, mordercy Chrisa Kyle`a i Chada Littlefielda.

piątek, 9 stycznia 2015

7 DNI (thiller) - w reżyserii Daniel'a Grou'a

Głównym bohaterem filmu jest Bruno Hamel, doskonały chirurg, wiodący spokojne życie wraz z żoną i córką, która jest jego oczkiem w głowie. Ich idealne jednak życie zostaje zachwiane, całkowicie zburzone, dzieje się to na dwa tygodnie przed urodzinami córki. Dziewczynka jak zwykle wychodzi do szkoły z której już nie wraca. Poszukiwania szybko doprowadzają do odnalezienia jej zmaltretowanych zwłok, które są  brutalnie pobite i zgwałcone. Ojciec bierze czynny udział w szukaniu swojego dziecka i to on jako pierwszy odnajduje ciało córeczki. W tym momencie jego świat  roztrzaskuje się w drobny mak. 
W jego mniemaniu pozostaje mu już tylko zemsta, do której planowania zabiera się prawie natychmiast. Podejrzany zostaje  zatrzymany wkrótce po całym zajściu, proces wydaje się  formalnością, lecz Bruno szykuje coś innego. Porywa pedofila i zamyka go w leżącej na uboczu chatce, gdzie zamierza go torturować. Siódmego dnia – dnia urodzin córki – Bruno chce go zamordować. 
Motywem przewodnim filmu jest temat zemsty, który został przemielony przez maszynkę, przez kino sensacyjne bardzo dokładnie. Nasuwa się pytanie czy można jeszcze w inny sposób mówić o zemście, która jest oczywistą oczywistością i zdaje się być zasadna wtedy, gdy dzieje się krzywda nam, bądź naszym bliskim. Sama zemsta jest zła i robi duże kuku osobie, która się jej podejmuje, ale w tym momencie ten ktoś, o tym jeszcze nie wie. Brak logicznego i racjonalnego myślenia wypacza rzeczywistość i uniemożliwia obiektywne spojrzenie na sprawę. I tak jest w tym przypadku, wszechogarniające poczucie niesprawiedliwości i chęć udowodnienia całemu światu swoich racji doprowadza głównego bohatera do czynów, których nie byłby w stanie zrobić. On idzie na całość bez względu na konsekwencje, których nie chce być świadomy. 
W tym momencie zaczyna się prawdziwy dramat, który rozgrywa się na kilku poziomach jednocześnie.  Dla mnie to przede wszystkim dramat Hamel'a człowieka, który dopuszcza się porwania, który dopuszcza się tortur pchany przez falę rozdzierającego poczucia winy, z którego rodzi się ślepa i bezmyślna zemsta. Obserwujemy, że im bardziej poddaje się zwierzęcym impulsom, tym coraz mniej jest w nim z ofiary, którą był na początku filmu, pod koniec staje się niestety oprawcą, bezwzględnym, bezlitosnym, bezdusznym.
Mniej przejmujący jest dla mnie dramat torturowanego, który owszem jest pełen fizycznego i psychicznego bólu, który chwilami jest tak trudny do zniesienia, że mężczyzna zrobi wszystko, by wymusić szybszą śmierć na swoim oprawcy. W moim jednak mniemaniu ten człowiek, jeśli można go tak nazwać zasłużył sobie na ten ból i cierpienie. 
Jest to również dramat inspektora policji, który sam niedawno stracił żonę i który noc w noc ogląda scenę jej śmierci. Jego ból wciąż jest świeży, ale mimo to wie, jaką katastrofą może okazać się zemsta. 
Zemsta jest dla każdego indywidualnym pojęciem, tak jak miłość, przyjaźń, braterstwo. Każdy postrzega te rzeczowniki na swój sposób i każdy stosuje je również na swój sposób. Dla każdego człowieka, każdy z nich ma inną wartość, czasami nie ma żadnej wartości, wtedy ciężko mówić o jakimkolwiek rozumieniu pojęć, które są powszechnie uważane za zrozumiałe. I to jest ogólny DRAMAT naszego społeczeństwa!!!