niedziela, 28 lutego 2016

Z Oskarowej Listy - "Brooklyn"

Film prosto z Gali Oskarowej, która to dzisiaj w nocy o godzinie 1.55 będzie miała swoje rozpoczęcie. 3 nominacje do Oskara to może nie jest wiele, ale trzeba przyznać, że wśród oszałamiającej liczby nominacji dla filmu "Zjawa" z Leonardo DiCaprio w roli głównej, 3 to dobra liczba. 
"Brooklyn" to historia o emigrantce (w obecnych czasach to bardzo śliski temat) tutaj został skrzętnie zakamuflowany, tak że widz skupia swoją uwagę na unoszącej się w powietrzu miłości. Muszę przyznać, że mimo to ogląda się go bardzo przyjemnie. 
Akcja filmu osadzona została w latach 50 - tych XX wieku, kiedy to Irlandia nie miała wiele do zaoferowania swojej ludności. Większość mieszkańców porzuciła wyspę, w celu szukania szczęścia i lepszej przyszłości w Stanach Zjednoczonych. Taką emigrantką jest właśnie tytułowa bohaterka Ellis (Saoirse Ronan, która mam nadzieję, otrzyma Oscara za swoją grę aktorską, bo naprawdę mimo młodego wieku, zagrała perfekcyjnie), dziewczę płochliwe, uległe, młode, nie znające życia. Za to bardzo ambitne i trzeźwo myślące, często błyskotliwe. Dziewczyna długo nie może zaaklimatyzować się w nowym miejscu, Nowy York jest dla niej za duży, ludzie są zbyt głośni, ona sama zagubiona wśród codziennego zgiełku. Jej ponura egzystencja zmienia się, gdy poznaje sympatycznego Włocha, który zakochuje się w inteligentnej Irlandce. Wkrótce umiera siostra Ellis, która zorganizowała cały wyjazd siostry, zdając sobie sprawę ze swojej choroby. Dziewczyna postanawia odwiedzić mamę, by móc wesprzeć ją w codziennych obowiązkach i pomóc w pogodzeniu się ze stratą córki. Na krótko przed wyjazdem młodzi kochankowie zawierają związek małżeński, aby przypieczętować swoją miłość, a także obietnicę powrotu.
Na wyspie Ellis przybywa w miejsce jej znane i lubiane, czuje, że jest w domu, wszystko jej tutaj odpowiada i pasuje. Odwleka więc swój powrót do Nowego Yorku z wielu powodów, nikomu nie wspominając o zamążpójściu. Zaczyna pracować za siostrę, niby to przypadkiem, poznaje zamożnego Irlandczyka, okazuje się, że też przypadkiem, zaczyna jej się wieść. To jest życie, jakiego chciała i pragnęła przed wyjazdem do Stanów. 
I właśnie w tym momencie urosła mi ta cała "uległość" do granic ulania, i tak się zastanawiałam, kiedy ta dziewczyna wreszcie wybuchnie i przemówi ludzkim głosem, nie głosem koleżanki, sąsiadki, czy matki. I Alleluja! Stało się: nagadała tej, co trzeba było nagadać, kupiła bilet powrotny, pożegnała się z matką, a nieszczęśnikowi, który myślał o wielkiej miłości zostawiła liścik pożegnalny. I wróciła tam, jak to określiła: "gdzie jest jej miejsce". 
Bo czy nie jest tak, że dom jest tam, gdzie jest nasze serce?

Moja ocena
7/10

2 komentarze:

  1. Piękne słowa na zakończenie...❤️ Pierwszy raz tu jestem i juz wiem, ze baaaardzo "lubie to". Powodzenia :*

    OdpowiedzUsuń
  2. A dziękuję Olu i odwiedzaj mnie częściej.

    OdpowiedzUsuń