niedziela, 11 grudnia 2016

Kino - męskie?, chyba nie tylko...

Dzisiaj o dwóch filmach, które obejrzałam razem z moim Miśkiem, nie dlatego, że są przeznaczone tylko dla mężczyzn i musiałam się przy nich męczyć. Nie! Oba filmy mnie urzekły, mimo iż ich tematyka może podchodzić pod kino typowo męskie. Ja jednak nie podlegam pod tego rodzaju stereotypy, wychodzę z założenia, że wszystko jest dla wszystkich, trzeba tylko wiedzieć, jak z tego korzystać:)
Jeden z tych filmów to "Gran Torino", którego reżyserem i głównym bohaterem jest Clint Eastwood. Historia opowiada o starszym panu, Walcie Kowalskim, któremu zmarła żona, a dzieci z chęcią umieściłyby go w jakimś spokojnym miejscu. Dziadek jednak nie jest wcale skory do tego typu zmian, jedna mu w zupełności wystarcza. Walt to człowiek nie starej daty, ale starej szkoły, szkoły z zasadami. Jako weteran wojny w Korei i zapiekły rasista z krwi i kości o stalowej woli, żyje w świecie, który nieustannie ulega zmianom. Mieszka na osiedlu, gdzie właściwie większość białych już dawno zmieniła miejsce zamieszkania. Teraz to dzielnica imigrantów, którzy niekoniecznie dbają o swój przybytek. Jak przystało na starca jest dość zrzędliwy, cyniczny, ale i prawdomówny, jak to się mówi: "wali bez ogródek", a nie wszystkim to się podoba. Nie oszukujmy się, nie podoba się to nikomu. Z tego pewnie powodu jego kontakt z dziećmi jest bardzo słaby, na tyle słaby, że właściwie nic o nich nie wie, bo nigdy żadnej szczerej rozmowy nie było. Jednakże, mimo to Walt, to bardzo pozytywna postać. Postać, która skłania do zadumy, którą skłonni bylibyśmy naśladować. Zostaje zmuszony przez sąsiadów - imigrantów, którzy wraz ze swoją rodziną wprowadzili się po sąsiedzku, do trudnej konfrontacji z własnymi zadawnionymi uprzedzeniami. A wszystko zaczyna się od klasycznego samochodu Kowalskiego - Gran Torino z 1972 roku. W 1976 roku całkowicie zaprzestano produkcji tego modelu, którym wówczas poruszała się klasa średnia, teraz to rodzynek wśród amerykańskich modeli samochodów, którego wartość na rynku przekracza 90 tyś. dolarów. 
A wracając do Walta, starszy pan pokazuje grupie zbirów z dzielnicowego gangu, co to jest sprawiedliwość i jak trzeba o nią walczyć. Nam może dać to do myślenia, po pierwsze: jeśli czegoś nie zrobisz sam, nikt za ciebie tego nie dokona, a po drugie: w życiu ważne są zasady i ważne, żeby je mieć. 
Ciekawostka: po zakończeniu kręcenia filmu Clint Eastwood zakupił samochód (zdjęcie poniżej), który był jednym z bohaterów w filmie, na własny użytek, gdyż samochód ten pod maską ma kilku litrowy silnik, nie spodziewajcie się, więc dzikich pościgów tym cackiem. W sam raz dla starego Clinta, do niedzielnych przejazdów przez miasto.



Drugi film to "Prawdziwa historia" w roli głównej: Sir Anthony Hopkins, który jak twierdzi w wywiadach, to jego najlepsza rola. Ja się z tym jednak nie mogę zgodzić, gdyż dla mnie odkąd pamiętam to jedyny i niepowtarzalny "Hannibal Lecter". W filmie mowa tym, również o maszynie, ale za to jakiej. Jedynym, niepowtarzalnym, motocyklu INDIAN, wyprodukowanym przez najstarszą, amerykańską markę motocyklową, która powstała w 1901 roku, dwa lata przed najsłynniejszą marką Harleyem Davidsonem.
"Prawdziwa historia" to naprawdę prawdziwa historia o Herbercie Jamsie "Burt" Munro, nowozelandzkim konstruktorze, kierowcy i motocyklowym rekordziście prędkości. To również historia o własnych nigdy nie zrealizowanych marzeniach, o wyrzeczeniach i poświęceniu, a także wytrwałości w dążeniu do celu. 
Kolejny starszy pan, który przez wiele lat w swoim małym warsztaciku zajmuje się modyfikacją motocykla Indian Scout z 1920 roku. Stopniowo modyfikuje silnik z początkowych 600 cm do 950 cm. Wytwarza przy tym własnoręcznie elementy silnika, takie jak tłoki, zawory, modyfikuje też głowicę silnika, przenosząc zawory z boku cylindrów. Motocykl Indian nosił nr 627, Munro był jego właścicielem od nowości, w momencie wypuszczenia z fabryki jego konstrukcja pozwalała na osiągnięcie prędkości maksymalnej do zaledwie 89 km/h.
Po co on to robił?
A no po to, żeby pobić rekord świata w prędkości na słynnej, gładkiej powierzchni wyschniętego jeziora Bonneville w Ameryce Północnej, w jednym z niewielu miejsc na Ziemi, gdzie można zobaczyć krzywiznę horyzontu, gdzie temperatura sięga powyżej 49 stopni Celcjusza. 
Aby się tam dostać Burt musi przebyć długą drogę, pełną niewyobrażalnych zdarzeń. Na szczęście trafia na odpowiednich ludzi, którzy darzą go życzliwością, gdyż starzec ten posiada dużą charyzmę, a także uporczywy charakter, bez którego z pewnością nie zaszedłby tak daleko. Dzięki temu udaje mu się dostać do Stanów, a także wziąć udział we sławetnym wyścigu, w którym to pobija rekord osiągając prędkość 295,44 km/h, a jego motocykl liczy sobie wtedy 47 lat. 
W momencie ustanowienia rekordu Burt miał 68 lat, był już godziwej treści starszym panem, a droga znajdująca finał na linii startu w Bonneville, jest tak naprawdę początkiem całego "planu", dla którego moment czucia prędkości, wiatru we włosach i mimo wszystko bólu, jest esencją życia i ostatnią rzeczą, po której mógłby spokojnie odejść...
Poniżej rzeczywiste zdjęcia Burta Munro i jego Indiana.


Ps. Na coś te chłopy się jednak przydają...:)


Moja ocena
10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz