niedziela, 3 grudnia 2017

"The Fall" - sezon I, II, III

Polecono mi ten serial ze względu na podobieństwo do "Mindhunter" i to bardzo mnie skusiło. Skusił mnie też Jamie Dornan, kusząco przystojny, jako Dorian Grey. Po obejrzeniu stwierdzam, że nie dostrzegam żadnych podobieństw, mogę za to wymienić wiele różnic. 
Muszę przyznać, że ogląda się go dość szybko, mi zajęło to 3 dni. 
Sezon I wcale nie zachęcił mnie do obejrzenia kolejnego, chyba dlatego, że lubię gdy morderca jest nieznany od pierwszego odcinka, a tu niestety tak nie było. Stwierdziłam, że mimo to nie mogę nie obejrzeć kolejnych scen. Tak naprawdę, bardzo wciągnęła mnie rola Gillian Anderson niezapomnianej Dany Scully z kultowego już serialu "Archiwum X". To właśnie jej niezwykła postać, grana jako utalentowaną Inspektor Stellę Gibson spowodowała, że musiałam zobaczyć, co będzie dalej. Postać ta nafaszerowana jest skrajnymi emocjami. Poprzez przykładną funkcjonariuszkę do osoby, która zupełnie nie radzi sobie w prywatnym życiu i nierzadko sprawia wrażenie kogoś, kto tak naprawdę nie jest bardziej pozytywniejszą postacią aniżeli ścigany przez nią morderca.
"The Fall", czyli "Upadek" to klasyczny, thriller kryminalny z mocnymi akcentami kina psychologiczno-obyczajowego, produkcji brytyjskiej.
Stella po prośbie przyjeżdża do Belfastu, by sprawdzić pewne morderstwo. Szybko jednak stwierdza, że to dzieło seryjnego mordercy, co nie do końca podoba się przełożonym, którzy stronią od słowa "seryjny". Sprawcą wielu okrutnych zabójstw okazuje się Paul Spector, przykładny mąż i ojciec, który pracuje jako terapeuta, pomagający osobom, które nie mogą poradzić sobie ze stratą najbliższych. Tak naprawdę Paul to zwyrodniały morderca, który w określony sposób wybiera swoje ofiary, aby następnie w brutalny sposób je udusić i oddać się chorej manii upozowywania ciał. Gibson pragnie go schwytać i wsadzić na wieczność do więzienia.
To co mi się podobało w tym serialu to, to jak zostałam wciągnięta w obserwowanie śledztwa z dwóch perspektyw. Scenarzyści pokazują krok po kroku, jak skrupulatnie prowadzone jest dochodzenie. Nie w każdym serialu jest to tak dokładnie opisane. Jedna i druga strona są bardzo precyzyjne w tym co robią i obie strony chcą być w tym najlepsze. Dlatego zastanawiałam się co przyniesie sezon III. Niestety muszę przyznać, że zadziało się tam wszystko za szybko i ktoś poszedł na łatwiznę. Fajna była utrata pamięci, fajna była akcja na przesłuchaniu, gdzie Spector atakuje Gibson, ale to całe uśmiercenie - NIE, NIE, NIE. To nie tak miało się skończyć..... Czuję niedosyt i pustkę. I co teraz??? Jak żyć???

Moja ocena
 10/7

niedziela, 26 listopada 2017

Serial "Mindhunter" - fincherowski numer 1

Serial "Mindhunter" reżysera wielkiego, wspaniałego Davida Fincher'a, ojca takich filmów jak: "Zaginiona dziewczyna", "Dziewczyna z tatuażem", "Zodiak", "Azyl" i wiele innych oraz serialu "House of cards", odbiega bardzo od wszystkich innych seriali kryminalnych, które do tej pory obejrzałam. Przede wszystkim dlatego, że jest oparty na dialogu, natomiast akcji jest tutaj niewiele. Mimo to wciąga.
Fabuła serialu umiejscowiona jest na początku lat siedemdziesiątych. Opowiada historię dwóch behawiorystów, pracowników FBI z siedzibą w Quantico. Jeden z nich jest doświadczonym agentem, drugi natomiast jest młody i ambitny, to on jako pierwszy wprowadza nowatorską metodę "psychoanalizę", po to, by zwiększyć skuteczność pracy federalnego wydziału zabójstw. 
Z przypadkowej rozmowy z jednym z morderców wynika, iż wiedza, którą posiada ów zabójca, może pomóc w powstaniu czegoś dobrego, czegoś co może pomóc w szybkim łapaniu tego rodzaju ludzi. Opracowanie podręcznika dla pracowników wydziału zabójstw z metodami ścigania seryjnych morderców i analizy przyczyn popełnionych przez nich zbrodni, staje się celem dwóch agentów FBI. I tak psychoanalizie poddawani są najbardziej niebezpieczni ludzie Stanów Zjednoczonych, seryjni mordercy, ludzie nieobliczalni, szaleńcy, często odbiegający od parametrów normalności.
To, co urzeka w tym serialu od pierwszego ujęcia, to charakterystyczny fincherowski klimat, ci którzy obejrzeli choć jeden film wyreżyserowany przez Davida Fincher'a - "Zodiak", wiedzą o czym mowa. Ciemnozielony filtr, przywiązanie do detali, tematyka i przeświadczenie o tym, że człowiek z natury jest zły.
Oczywiście serial nic nie znaczy bez charakterystycznych bohaterów, tutaj Holt McCallany, jako Bill Tench - bardzo zdystansowany i mniej zafascynowany informacjami, które pozyskują. Jonathan Groff, który wciela się w rolę Holden'a Ford'a - bardzo empatyczny,  a zarazem zachowuje się tak, jak gdyby nie robiło to na nim żadnego wrażenia, jest odporny na zło, które niewątpliwie sieje w nim niepokój. Duet ten jest spójny i tworzy naprawdę dobry obraz dwóch profesjonalistów, którzy znają się na swojej pracy.
Biorąc pod uwagę, że w Ameryce seryjni mordercy mają opinię celebrytów, piszą książki, nagrywają płyty i dostają listy miłosne od fanek, tak jak: Charles Manson, Ted Bundy czy enigmatyczny Zodiak. Te postacie tak głęboko zakorzenione są w amerykańskiej popkulturze, że aż zżera mnie ciekawość, co przyniesie nam sezon II.

Moja ocena
 10/10


poniedziałek, 13 listopada 2017

"Wataha" - koniec niedomówień?


Ostatni odcinek II sezonu, był po prostu nie do przewidzenia. To było spełnienie każdego widza. Akcja potoczyła się po prostu sama.
"Wataha" to serial wysokobudżetowy lokalnego oddziału HBO, który już od pierwszego odcinka I sezonu przypadł mi do gustu. Nie tylko za super grę aktorską Leszka Lichoty (Kapitana Wiktora Rebrowa), który wcielił się w rolę, tak jakby była dla niego napisana. Nie za świetną rolę Bartka Topy. Ale przed wszystkim za nietuzinkowy scenariusz, przepiękne bieszczadzkie plenery, jak również za temat, który do tej pory w kinematografii rzadko się pojawiał. Serial w sposób prawdziwy odzwierciedla życie strażników granicznych w Bieszczadach. Już od pierwszego odcinka w serialu cały czas jest akcja, nieprzerwanie się dzieje. I taki właśnie powinien być serial. Tu akurat nie przeszkadzało mi nawiązanie i powiązanie ze sprawą, która nie została do końca wyjaśniona w I sezonie. W sezonie II, aż prosiło się o kontynuację tego wątku. I rzeczywiście dało to super rezultat, ja jako widz jestem usatysfakcjonowana. Scenarzyści od początku do końca mieli jasną wizję tej historii i trzymali się tego do ostatniego odcinka. Cały sezon jest nie tylko spójny wewnętrznie, ale nadaje też nowy kontekst poprzedniemu. 
Oczywiście można się czepiać kilku szczegółów, ale nie są one bardzo rażące. Może jeden, który w ostatnim odcinku mnie trochę rozśmieszył. Droga po drewno Ukrainki (Alsu) i jej syna okazała się drogą przez jezioro, które było na wpół zamarznięte, na wpół nie. Co widać w ostatnim ujęciu z lotu ptaka. Więc jak to możliwe, że idą od strony drugiego brzegu z drewnem w ręku??? Chyba nie wyłowili tego z wody???
Reszta trzyma w napięciu, aż do samego końca. My, jako odbiorcy bardzo chcemy upatrywać się w postaciach, które stoją na straży naszego bezpieczeństwa, sprawiedliwości, działania bardziej na korzyść, niż na niekorzyść społeczeństwa. Tymczasem, Ci najbliżej władzy, są najczęściej, najbardziej podejrzani. Jak pokazuje serial korupcja nie ma ograniczeń. Kusi, tym samym czyniąc zło.
Więc dowiedzieliśmy się, kto tak naprawdę stał za makabrycznymi wydarzeniami z obu sezonów. Główny zły stojący za całą intrygą się ujawnił. Bohaterom została oddana sprawiedliwość, a Rebrow znalazł ukojenie.
Oczywiście zostaje kilka pytań, na które nie znamy odpowiedzi, ale myślę, że kolejny sezon rozwieje wszystkie nasze wątpliwości.

Moja ocena
 10/10

wtorek, 7 listopada 2017

Serial "FORTITUDE"

Sezon I bardzo mi się podobał. Jest w nim to, co odpowiada moim gustom połączone ze skandynawską kulturą, choć produkcja brytyjska. Prostota, chłód, mrok, zagadka. To dramat psychologiczny i kryminał w jednym.
Akcja rozgrywa się w tytułowej miejscowości Fortitiude, która leży na skraju koła podbiegunowego. Na straży miasteczka stoi szeryf, Dan Anderssen, choć nikt nie wie, czy jest dobrym, czy złym gospodarzem. Miejsce to należy do najbardziej bezpiecznych miejsc na Ziemi, które wolne jest od kradzieży i zabójstw, niestety do czasu. Każdy ma tu pracę, żyje na godnym poziomie i jest zadowolony z warunków w jakich przyszło mu egzystować. Każdy też posiada broń, aby obronić się przed atakami niedźwiedzi polarnych. Ani Anderssen, ani pani gubernator nie zostali poddani prawdziwej próbie, co niebawem ma ulec zmianie.
Ten serial po prostu trzeba obejrzeć. Jest to naprawdę dobra produkcja, choć jak pisałam na samym początku, brytyjska.

Sezon II trochę rozczarował, choć utrzymany był w tym samym klimacie, ale dziwny to mało powiedziane. Dla mnie za dużo było jednak niepotrzebnych trupów, przerysowanych sytuacji i koniecznie powiązań z I sezonem.
Obecnie znaczna część mieszkańców opuściła Fortitiude, a ci co zostali walczą ze wszystkich sił o zachowanie normalnego życia w miejscu z którym są bardzo związani. Przyroda staje się jeszcze bardziej niebezpieczna, dzika i nieprzewidywalna. Niebo pokrywa czerwona zorza polarna. W miasteczku zostaje odnalezione ciało, które szybko okazuje się nie przypadkową śmiercią, ani nieszczęśliwym wypadkiem. Demony lokalnej społeczności muszą zostać powstrzymane, bez względu na konsekwencje. Dziwność, mimo wszystko góruje i nie każdy przez nią przebrnie.

Moja ocena
Sezon I 10/8
Sezon II 10/4

niedziela, 29 października 2017

"Przemilczenia" - S. E. Wright

W końcu przebrnęłam przez tą ciągnącą się niesamowicie powieść, i już teraz mogę stwierdzić, że będzie to ostatnia książka tej autorki w historii mojej beletrystyki. 
Recenzje nie zachęcały do zainteresowania się tą pozycją, ale ja najwidoczniej chciałam dostrzec coś więcej, niestety nic w tej książce nie ma prócz historii, która została niezgrabnie złożona. Początek zapowiada się całkiem nieźle, tajemnica, goni tajemnicę, sekrety, ból, cierpienie, poczucie winy i niemożność znalezienia wyjścia z trudnych życiowych sytuacji. Ale technicznie jest to naprawdę słabe, przede wszystkim ze względu na liczne powtórzenia i niedociągnięcia stylistyczne, które mi jako czytelnikowi przeszkadzają w odbiorze. 
W dzisiejszym świecie nie jest sztuką napisanie powieści, sztuką natomiast jest opowiedzenie w taki sposób historii, żeby czytelnika zainteresować, żeby poczuć, że autor danego dzieła wie dużo więcej na dany temat niż ktokolwiek inny, kto by miał ją opowiadać. Ważna jest wszechstronność autora, tu autor jest dla mnie nijaki. Na usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że jest to debiut tej pisarki, która moim zdaniem nie do końca poradziła sobie z przekazaniem czytelnikowi całego obrazu, który według mnie jest bardzo okrojony, można rzec nawet infantylny. Mnie już taka literatura nie pociąga, może dlatego, że jestem stara, może dlatego, że dużo książek przewinęło się przez moje ręce. Tu domniemam, że to drugie:)
Jeszcze coś o samej fabule: czytelnik poznaje dwie niezależne historie dwójki bohaterów - Maggie, która przebywa w szpitalu psychiatrycznym i pod wpływem leczenia stara się odzyskać pamięć. Drugą postacią jest Jonathan - nauczyciel, przed którym życie stawia nową rolę, bycia ojcem. Szczęśliwe oczekiwanie przyszłego rodzica na upragnionego potomka przerywa incydent w szkole, który uruchamia całą lawinę problemów. Niczym otwarcie "puszki Pandory", na jaw wychodzą stare sprawy, które mają wpływ i bezpośredni związek z naszymi bohaterami, którzy pod koniec powieści się ze sobą spotykają. I tu zostawiam??? Jeśli ktoś będzie chciał sięgnąć po tą książkę, to mogę napisać, że jest to lektura dla niewymagającego czytelnika...

Moja ocena
10/2

niedziela, 22 października 2017

"Captain Fantastic" - z moim ulubiony Vigo Mortensenem

Ostatnio było kilka negatywów, więc teraz coś naprawdę dobrego, film, który mnie urzekł, choć nie przypominam sobie, żeby głośno było o nim w Polsce. Mimo to, naprawdę zasługuje na uwagę i na to, by się nad nim chwilę zastanowić. 
Rzeczywiście gra w nim mój ulubiony Vigo, którego ubóstwiam, ale nie tylko, dlatego film mi się podobał.
Opowiada historię rodziny, Bena i jego sześciorga dzieci, która postanowiła żyć z dala od amerykańskiego "dream life". To taka rodzina Robinsona Crusoe, tak sobie myślę, że tak by wyglądała, gdyby Robinson Crusoe miał taką możliwość mieszkać z nią na wyspie. Samowystarczalna, ponadprzeciętna, wybitnie uzdolniona, radząca sobie w każdej "spartańskiej" sytuacji. Z początku opowieści tej historii widz nabiera pewności i przekonania, że ten styl życia i bycia jest o "niebo" lepszy od tego naszego prawdziwego, cywilizacyjnego.
Dzieci Bena mogą pochwalić się wiedzą z każdego zakresu nauk, bo ojciec do czytania daje im dzieła z zakresu astronomii i fizyki. Same zdobywają jedzenie, a pracą własnych rąk wytwarzają wszystkie sprzęty gospodarstwa domowego. Niestety ojciec sprawuje nad nimi władzę dyktatorską, poprzez codzienną musztrę, wycieńczające ćwiczenia fizyczne, naukę strzelania z łuku i walki na noże, co wzbudza w widzu bardzo mieszane uczucia.
Niby spokojny, sielski styl życia na pozór prowadzi do tragedii, która powoduje, że rodzina musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, w którym będzie miała okazję przetestować wypracowane w warunkach izolacji zasady współżycia. I tutaj przestajemy już kibicować głównemu bohaterowi, którego metody wychowawcze i alternatywny styl życia oparty na staromodnym etosie "ja kontra reszta cywilizacji" nie ma racji bytu.
W ostateczności okazuje się, że dzieci Bena muszą wyjść spod ojcowskiego klosza, po to, by nauczyć się oddzielić prawdę od fałszu, a Ben musi im na to pozwolić.
Film nasycony jest skrajnymi emocjami od wolności, do bezwzględnej dyscypliny, od antysystemowości do systemu opresji, ale te dwie godziny mijają w całkowitym oddaniu bohaterom i ich niekonwencjonalnej wrażliwości, którą widz pokocha od pierwszego wejrzenia.


Moja ocena
10/9

środa, 18 października 2017

"Pierwszy śnieg" - słaby, lub bardzo słaby - to jedyne, co można powiedzieć...

Pomimo mojego uwielbienia w pierwszej kolejności dla asa norweskiego kryminału Jo Nesbo, w drugiej dla Michael'a Fassbender'a, film niestety nie przypadł mi do gustu i mam wrażenie, że nie tylko mi. Po pierwszych recenzjach i komentarzach zdaje się, że może startować do najgorszego dzieła w tym roku. 
Znakomity literacki pierwowzór wchodzi w skład liczącego 11 książek cyklu o przygodach Harry'ego Hole'a, nieustępliwego komisarza policji kryminalnej w Oslo. Cały cykl jest dla czytelnika naprawdę niesamowitym zjawiskiem literackim i każdą z książek czyta się, jedna za drugą. Na nieszczęście wszystkich fanów Harry'ego "Pierwszy śnieg" w ekranizacji Thomas'a Alfredson'a jest potwierdzeniem teorii, że tego rodzaju literaturę bardzo dobrze się czyta, ale niekoniecznie ogląda. 
Zwiastun to jedyne coś, co może skusić fanów Nesbo do obejrzenia tego czegoś. Ja się mega zawiodłam, film za bardzo rozciągnięty, płaski, bez wyrazu, bez żadnych emocji, a przecież w "Pierwszym śniegu" przeciwnikiem głównego bohatera jest seryjny morderca kobiet, którego znakiem rozpoznawczym są bałwany znajdowane przed domami ofiar - przecież to powinna być cała masa emocji? Nie tym razem.
I naprawdę, żeby nie demonizować bardziej, to by było na tyle o tym filmie.

Moja ocena
10/1


niedziela, 1 października 2017

"Botoks" - Patryka Vegi. Kicz czy Hit?

Patryk Vega w recenzjach za ten film został zmasakrowany, jeśli chcieliście Vegi z "Pittbula" to możecie się mocno rozczarować. To, co mnie zmasakrowało, to nie drastyczne sceny z naturalistycznych porodów, krew się leje, trupy są, w przeróżnych konfiguracjach. Przeraża ilość przeprowadzonych aborcji, a sceny umierających płodów po zabiegu aborcji, nawet dla mężczyzn w kinie, były trudne do oglądania. Co i jeden trzymał w tych momentach mocniej swoją kobietę za rękę. Mnie zmasakrowały dialogi, w czym Vega był do tej pory mistrzem, tutaj niestety sięgnęły dna, są drętwe, żywcem wycięte z polskich komedii romantycznych. 
Film jest ponoć oparty na rzeczywistych wydarzeniach, ukazując obraz życia personelu medycznego naszej wspaniałej służby zdrowia. Niewątpliwie jest to grupa obciążona psychicznie i nie wszystkie decyzje, które podejmują są dobre, a które niestety mają wpływ i znaczenie dla tego zwykłego, szarego, człowieka, który oczekuje tylko pomocy, a który nie ma pojęcia o swoich prawach o tym czego może oczekiwać, czego może żądać.
Motywem przewodnim jest działalność koncernów farmaceutycznych, które wciskają nam kit i napędzają całą spiralę naszego lecznictwa. Pokazuje to w jaki sposób lekarze w dobrej wierze wciskają nam poszczególne lekarstwa, które niekoniecznie są skuteczne, ale ważne żeby kasa na koncie się zgadzała.
To, na co należy w tym filmie zwrócić uwagę, to problem współczesnej kobiety, która zmaga się z najtrudniejszymi życiowymi decyzjami i problemami: dyskryminacji, presją macierzyństwa, pogoni za młodością, walką o prawo do wolnego wyboru i własnych poglądów. Nawet najznakomitsze Panie Doktor mają niestety ten sam problem z pracodawcą, ten sam co, ja czy ty.
Na jedyną pochwałę za grę aktorską, wśród tej znakomitej liczby nazwisk zasługuje jedynie Katarzyna Warnke, której wątek jest jakiś, walczy z materią roli, daje z siebie dużo i gdyby trafiła na lepszego reżysera i dopracowany bardziej scenariusz, jej rola byłaby ciekawa sama w sobie, bo jako jedyna wnosi cokolwiek, poza ziewaniem i zastanawianiem się nad szkodliwością botoksu w twarz i morderczą nudą. Choć sam tytuł filmu "Botoks" ma naprawdę niewiele z nim wspólnego. To tyle na temat tego "dzieła filmowego", co na premierze filmu padło częściej niż podczas Festiwalu w Gdyni, gdzie pojawiły się filmy ważne, wybitne, wielkie. Ten niestety do takich nie należy, zdecydowanie Kicz.

Moja ocena
10/3

sobota, 11 lutego 2017

"Maestra" - L.S. HILTON

Na okładce książki widnieje napis: "najbardziej szokujący thriller tego roku, są też inne zdania:
Spektakularne oszustwo w londyńskim domu aukcyjnym
Bosy kochanek biegnący ulicami Paryża
Zuchwała kradzież na jachcie miliardera
Brutalne morderstwo pod mostem w Rzymie
Jednak, jak dla mnie jest to przerost formy nad treścią, na którą czytelnik może się nabrać, ponieważ zdań tych w żaden sposób nie przypisałabym do tej powieści. Przede wszystkim zbyt kontrowersyjna, nawet jak dla mnie, zbyt pruderyjna, zbyt obsceniczna. Czytając odniosłam wrażenie, że  powrzucano do jednego wora pikantne kawałki, które miały spowodować atrakcyjność fabuły, nic bardziej mylnego.
Młoda dziewczyna o imieniu Judith nie znacząca zupełnie nic w świecie, który jest dla niej niespełnionym marzeniem, staje się nagle wyrafinowanym graczem.  Bogactwo i maniery pociągają ją bardziej niż cokolwiek, dlatego za wszelką cenę chce poczuć, że należy do elity nie z wyuczenia, a z urodzenia. Wydaje mi się jednak, że chciała do niego należeć trochę w inny sposób, a jak wyszło?
Gdyby nie wątek ulubionej historii sztuki, która jest tutaj mocno podkreślana i dzieł sztuki, oraz życia w świecie domów aukcyjnych, szczerze - nie przeczytałabym jej do końca, choć rzadko mi się to zdarza.
Zacznijmy, więc od samego początku. Główna bohaterka powieści, to jak wspomniałam wcześniej młode piękne dziewczę, które wykorzystuje swoją urodę prawie na każdym kroku. Młode, ale na tyle bystre, by móc podołać utkać zawiłą fabułę, którą sama pisze. Muszę przyznać, że na początku nie doceniałam jej, jej inteligencji i nie sądziłam też, że będzie zdolna dokonać tych wszystkich okropności, które zrobiła. Niepozorna Judith ma wciąż niespełnione ambicje, mimo wysublimowanego kierunku studiów, jaki ukończyła i obiecującej pracy w świecie sztuki, czegoś jej zdecydowanie brakuje. Ambicje te powodują, że ona chyba sama nie wie, kim już jest. Najwidoczniej jej jednak samej to nie przeszkadza, bo idzie cios za ciosem, bez problemu czyniąc zło w coraz bardziej przemyślny sposób, bez żadnych skrupułów. Przez całą historię mamy kilka informacji, dlaczego?, które mogą wyjaśniać motywy postępowania Judith. Aczkolwiek w żaden sposób nie zostają one potwierdzone. Można zatem uznać, że główny bohater jest coraz bardziej wyrafinowany, ale wciąż jest dla nas wielką niewiadomą, co nie czyni tej powieści bardziej interesującej.
Rzeczywiście jest afera z obrazem, potem morderstwo, jedno, drugie, trzecie itd., jest też miliarder jeden i drugi, policja, tajemniczy śledczy i wiele pikantnych kawałków z życia erotycznego naszej fanfatal, ale to za mało, to się jakoś nie klei po prostu. Dla mnie momentami historia ta, stała się zbyt tandetna i zbyt oczywista, dlatego "NO MORE!" - L.S. HILTON z całym szacunkiem do jej twórczości.

Moja ocena
10/3