niedziela, 29 października 2017

"Przemilczenia" - S. E. Wright

W końcu przebrnęłam przez tą ciągnącą się niesamowicie powieść, i już teraz mogę stwierdzić, że będzie to ostatnia książka tej autorki w historii mojej beletrystyki. 
Recenzje nie zachęcały do zainteresowania się tą pozycją, ale ja najwidoczniej chciałam dostrzec coś więcej, niestety nic w tej książce nie ma prócz historii, która została niezgrabnie złożona. Początek zapowiada się całkiem nieźle, tajemnica, goni tajemnicę, sekrety, ból, cierpienie, poczucie winy i niemożność znalezienia wyjścia z trudnych życiowych sytuacji. Ale technicznie jest to naprawdę słabe, przede wszystkim ze względu na liczne powtórzenia i niedociągnięcia stylistyczne, które mi jako czytelnikowi przeszkadzają w odbiorze. 
W dzisiejszym świecie nie jest sztuką napisanie powieści, sztuką natomiast jest opowiedzenie w taki sposób historii, żeby czytelnika zainteresować, żeby poczuć, że autor danego dzieła wie dużo więcej na dany temat niż ktokolwiek inny, kto by miał ją opowiadać. Ważna jest wszechstronność autora, tu autor jest dla mnie nijaki. Na usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że jest to debiut tej pisarki, która moim zdaniem nie do końca poradziła sobie z przekazaniem czytelnikowi całego obrazu, który według mnie jest bardzo okrojony, można rzec nawet infantylny. Mnie już taka literatura nie pociąga, może dlatego, że jestem stara, może dlatego, że dużo książek przewinęło się przez moje ręce. Tu domniemam, że to drugie:)
Jeszcze coś o samej fabule: czytelnik poznaje dwie niezależne historie dwójki bohaterów - Maggie, która przebywa w szpitalu psychiatrycznym i pod wpływem leczenia stara się odzyskać pamięć. Drugą postacią jest Jonathan - nauczyciel, przed którym życie stawia nową rolę, bycia ojcem. Szczęśliwe oczekiwanie przyszłego rodzica na upragnionego potomka przerywa incydent w szkole, który uruchamia całą lawinę problemów. Niczym otwarcie "puszki Pandory", na jaw wychodzą stare sprawy, które mają wpływ i bezpośredni związek z naszymi bohaterami, którzy pod koniec powieści się ze sobą spotykają. I tu zostawiam??? Jeśli ktoś będzie chciał sięgnąć po tą książkę, to mogę napisać, że jest to lektura dla niewymagającego czytelnika...

Moja ocena
10/2

niedziela, 22 października 2017

"Captain Fantastic" - z moim ulubiony Vigo Mortensenem

Ostatnio było kilka negatywów, więc teraz coś naprawdę dobrego, film, który mnie urzekł, choć nie przypominam sobie, żeby głośno było o nim w Polsce. Mimo to, naprawdę zasługuje na uwagę i na to, by się nad nim chwilę zastanowić. 
Rzeczywiście gra w nim mój ulubiony Vigo, którego ubóstwiam, ale nie tylko, dlatego film mi się podobał.
Opowiada historię rodziny, Bena i jego sześciorga dzieci, która postanowiła żyć z dala od amerykańskiego "dream life". To taka rodzina Robinsona Crusoe, tak sobie myślę, że tak by wyglądała, gdyby Robinson Crusoe miał taką możliwość mieszkać z nią na wyspie. Samowystarczalna, ponadprzeciętna, wybitnie uzdolniona, radząca sobie w każdej "spartańskiej" sytuacji. Z początku opowieści tej historii widz nabiera pewności i przekonania, że ten styl życia i bycia jest o "niebo" lepszy od tego naszego prawdziwego, cywilizacyjnego.
Dzieci Bena mogą pochwalić się wiedzą z każdego zakresu nauk, bo ojciec do czytania daje im dzieła z zakresu astronomii i fizyki. Same zdobywają jedzenie, a pracą własnych rąk wytwarzają wszystkie sprzęty gospodarstwa domowego. Niestety ojciec sprawuje nad nimi władzę dyktatorską, poprzez codzienną musztrę, wycieńczające ćwiczenia fizyczne, naukę strzelania z łuku i walki na noże, co wzbudza w widzu bardzo mieszane uczucia.
Niby spokojny, sielski styl życia na pozór prowadzi do tragedii, która powoduje, że rodzina musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, w którym będzie miała okazję przetestować wypracowane w warunkach izolacji zasady współżycia. I tutaj przestajemy już kibicować głównemu bohaterowi, którego metody wychowawcze i alternatywny styl życia oparty na staromodnym etosie "ja kontra reszta cywilizacji" nie ma racji bytu.
W ostateczności okazuje się, że dzieci Bena muszą wyjść spod ojcowskiego klosza, po to, by nauczyć się oddzielić prawdę od fałszu, a Ben musi im na to pozwolić.
Film nasycony jest skrajnymi emocjami od wolności, do bezwzględnej dyscypliny, od antysystemowości do systemu opresji, ale te dwie godziny mijają w całkowitym oddaniu bohaterom i ich niekonwencjonalnej wrażliwości, którą widz pokocha od pierwszego wejrzenia.


Moja ocena
10/9

środa, 18 października 2017

"Pierwszy śnieg" - słaby, lub bardzo słaby - to jedyne, co można powiedzieć...

Pomimo mojego uwielbienia w pierwszej kolejności dla asa norweskiego kryminału Jo Nesbo, w drugiej dla Michael'a Fassbender'a, film niestety nie przypadł mi do gustu i mam wrażenie, że nie tylko mi. Po pierwszych recenzjach i komentarzach zdaje się, że może startować do najgorszego dzieła w tym roku. 
Znakomity literacki pierwowzór wchodzi w skład liczącego 11 książek cyklu o przygodach Harry'ego Hole'a, nieustępliwego komisarza policji kryminalnej w Oslo. Cały cykl jest dla czytelnika naprawdę niesamowitym zjawiskiem literackim i każdą z książek czyta się, jedna za drugą. Na nieszczęście wszystkich fanów Harry'ego "Pierwszy śnieg" w ekranizacji Thomas'a Alfredson'a jest potwierdzeniem teorii, że tego rodzaju literaturę bardzo dobrze się czyta, ale niekoniecznie ogląda. 
Zwiastun to jedyne coś, co może skusić fanów Nesbo do obejrzenia tego czegoś. Ja się mega zawiodłam, film za bardzo rozciągnięty, płaski, bez wyrazu, bez żadnych emocji, a przecież w "Pierwszym śniegu" przeciwnikiem głównego bohatera jest seryjny morderca kobiet, którego znakiem rozpoznawczym są bałwany znajdowane przed domami ofiar - przecież to powinna być cała masa emocji? Nie tym razem.
I naprawdę, żeby nie demonizować bardziej, to by było na tyle o tym filmie.

Moja ocena
10/1


niedziela, 1 października 2017

"Botoks" - Patryka Vegi. Kicz czy Hit?

Patryk Vega w recenzjach za ten film został zmasakrowany, jeśli chcieliście Vegi z "Pittbula" to możecie się mocno rozczarować. To, co mnie zmasakrowało, to nie drastyczne sceny z naturalistycznych porodów, krew się leje, trupy są, w przeróżnych konfiguracjach. Przeraża ilość przeprowadzonych aborcji, a sceny umierających płodów po zabiegu aborcji, nawet dla mężczyzn w kinie, były trudne do oglądania. Co i jeden trzymał w tych momentach mocniej swoją kobietę za rękę. Mnie zmasakrowały dialogi, w czym Vega był do tej pory mistrzem, tutaj niestety sięgnęły dna, są drętwe, żywcem wycięte z polskich komedii romantycznych. 
Film jest ponoć oparty na rzeczywistych wydarzeniach, ukazując obraz życia personelu medycznego naszej wspaniałej służby zdrowia. Niewątpliwie jest to grupa obciążona psychicznie i nie wszystkie decyzje, które podejmują są dobre, a które niestety mają wpływ i znaczenie dla tego zwykłego, szarego, człowieka, który oczekuje tylko pomocy, a który nie ma pojęcia o swoich prawach o tym czego może oczekiwać, czego może żądać.
Motywem przewodnim jest działalność koncernów farmaceutycznych, które wciskają nam kit i napędzają całą spiralę naszego lecznictwa. Pokazuje to w jaki sposób lekarze w dobrej wierze wciskają nam poszczególne lekarstwa, które niekoniecznie są skuteczne, ale ważne żeby kasa na koncie się zgadzała.
To, na co należy w tym filmie zwrócić uwagę, to problem współczesnej kobiety, która zmaga się z najtrudniejszymi życiowymi decyzjami i problemami: dyskryminacji, presją macierzyństwa, pogoni za młodością, walką o prawo do wolnego wyboru i własnych poglądów. Nawet najznakomitsze Panie Doktor mają niestety ten sam problem z pracodawcą, ten sam co, ja czy ty.
Na jedyną pochwałę za grę aktorską, wśród tej znakomitej liczby nazwisk zasługuje jedynie Katarzyna Warnke, której wątek jest jakiś, walczy z materią roli, daje z siebie dużo i gdyby trafiła na lepszego reżysera i dopracowany bardziej scenariusz, jej rola byłaby ciekawa sama w sobie, bo jako jedyna wnosi cokolwiek, poza ziewaniem i zastanawianiem się nad szkodliwością botoksu w twarz i morderczą nudą. Choć sam tytuł filmu "Botoks" ma naprawdę niewiele z nim wspólnego. To tyle na temat tego "dzieła filmowego", co na premierze filmu padło częściej niż podczas Festiwalu w Gdyni, gdzie pojawiły się filmy ważne, wybitne, wielkie. Ten niestety do takich nie należy, zdecydowanie Kicz.

Moja ocena
10/3