piątek, 12 października 2018

Puzyńska kontra Mróz - dwa światy

Ostatnio udało mi się przesłuchać dwa audiobooki. Jeden z nich napisała Katarzyna Puzyńska autorka książek kryminalnych, drugi zaś napisał Remigiusz Mróz, który jest najpopularniejszym współczesnym polskim pisarzem młodego pokolenia. Mimo tak młodego wieku, bo ma dopiero 31 lat szybko zyskał miano "Króla polskiego kryminału". Pisze dużo, pisze szybko, a jego książki mają rzeszę fanów. Jest laureatem wielu konkursów i festiwali. Jest doktorem nauk prawnych, dlatego tak świetnie w swoich książkach posługuje się prawem. We wrześniu tego roku ruszyły zdjęcia do ekranizacji przygód o Chyłce, twardo stąpającej po ziemi pani adwokat. Będzie to 7 odcinkowy serial TVN na podstawie książki "Zaginięcie". Chyłkę zagra nie kto inny, jak Magdalena Cielecka, moim zdaniem aktorka idealnie dobrana do tej roli. Mróz planuje podbić również rynek za oceanem, a wiemy, że tłumaczenie na języki obce jest czymś zupełnie innym niźli znalezienie się na listach bestsellerów. Wszystko to wróży mu iście bajkową karierę. Jego twórczość bardzo do mnie przemawia, przede wszystkim dlatego, że bardzo lubię ten rodzaj humoru, bo w dobrym kryminale, chodzi nie tylko o dobrze utkaną zagadkę, ale również o dowcip, który powoduje uśmiech na twarzy, gdy czytasz książkę, a także autentyczność. Prawdą jest, że cały świat czytał Stiega Larssona, potem Jo Nesbo, teraz nadszedł czas na Remigiusza Mroza.
Katarzyna Puzyńska natomiast jest z wykształcenia psychologiem. Debiutowała książką "Motylek" i właśnie tej książce chcę dać jeszcze jedną szansę, ponieważ "Więcej czerwieni" nie powaliło mnie na kolana. Książki tej autorki porównywane są do powieści Agathy Christie i szewdzkiej królowej gatunku, Camilli Lacberg. Nie czytałam żadnej książki A. Christie. Natomiast według mnie grzechem jest porównywać Katarzynę Puzyńską do Camille Lacberg, która niewątpliwie jest mistrzynią kryminału.
Kryminał to wciąż dla mnie ulubiony rodzaj literatury, być może dlatego jestem bardzo wybredna, dzieje się tak dlatego, że zaczęłam zauważać, jak bardzo są powtarzalne, przewidywalne i właściwie prawie nigdy nie są w stanie mnie zaskoczyć.
Gdybym miała porównywać tych dwoje pisarzy, to moim zdaniem dzieli ich przepaść. 
R. Mróz pisze na miarę wspomnianych wcześniej Nesbo i Larssona, co powoduje, że plasuje się w ścisłej czołówce najlepszych. Jeśli odbiera się telefon od samego Harlan'a Coben'a z gratulacjami, no to o czym my tu rozprawiamy. Już nie mogę się doczekać dalszych perypetii głównej bohaterki serii o Chyłce. K. Puzyńska chyba wciąż musi się uczyć, jeśli chce choć w połowie być tak dobra jak R. Mróz.
Teraz trochę o książkach:
"Więcej czerwieni" to druga książka z serii o Lipowie, przepięknej malowniczej miejscowości w okolicach której zostają zabite dwie młode kobiety. Sprawca w brutalny sposób okalecza ich ciała. Do poszukiwań zwyrodnialca zostaje oddelegowany młodszy aspirant Daniel Podgórski i kontrowersyjna komisarz Klementyna Kopp. To właśnie ta postać najbardziej przypadła mi do gustu, według mnie jej rola jest najlepiej rozpisana. Policja z Brodnicy podejrzewa, że oba zabójstwa są dziełem seryjnego mordercy i starają się znaleźć punkty wspólne między obiema ofiarami. Czytelnik od samego początku wie, że zabójcą jest kobieta i chyba to rozwiązanie najmniej mi się podobało. Później dochodzą jeszcze inne trupy, a podejrzanym wydaje się być każdy. Jak dla mnie wszystko jest zbyt mocno zakluczone, a wszystkie tropy po kolei są eliminowane, po to by zmylić czytelnika. Mnie ta zgadywanka wykończyła, wyczekiwałam zakończenia książki. Czym dalej w las, tym wszystko było bardziej pogmatwane, a w dobrym kryminale naprawdę nie o to chodzi. Co do stylu pisania: ilość powtarzanych po wielokroć zwrotów typu: "szef posterunku w Lipowie", "młodszy aspirant Daniel Podgórski", albo "dyrektor szkoły w Żabich Dołach Eryk Żukowski", to czytelnika może zabić, mnie na pewno. Czuć, że autorka na siłę, chce zapełnić stronę. Dialogi w tej książce również nie zachwycają:
- Dzień dobry młodszy aspirancie Danielu Podgórki
- Witam pana, spirancie Mazur
- Czy pan panie aspirancie Podgórski mógłby...
- Ależ oczywiście aspirancie Mazur
- Serdecznie dziękuję, młodszy aspirancie Podgórski
Tak z grubsza wyglądają dialogi grupy śledczej, która przypominam ma rozwiązać sprawę i ująć seryjnego mordercę. To wszystko jest drętwe i sztuczne, że aż niewiarygodne. Poziom wiedzy miejscowych stróżów prawa ich inteligencja, oraz pomysłowość zakrawa o kpinę. Są nieudolni, niekompetentni, nielogiczni. Dlatego mam duży dylemat i jedno pytanie: czy ta autorka w ogóle potrafi pisać, czy to tylko wpadka? Ten styl pisania absolutnie nie jest moją bajką. 
"Kasacja" to pierwsza część serii o wspomnianej wcześniej adwokat Joannie Chyłce. Ta książka to manipulacja, intrygi i bezwzględny, ale też fascynujący prawniczy świat. 
Syn biznesmena zostaje oskarżony o zabicie dwóch osób ze szczególnym okrucieństwem. Sprawa wydaje się oczywista. Potencjalny winowajca spędza bowiem 10 dni zamknięty w swoim mieszkaniu w towarzystwie zmasakrowanych ciał. Sprawę prowadzi Joanna Chyłka, pracująca dla warszawskiej dobrze prosperującej kancelarii "Żelazny&McVay. Ta postać jest rewelacyjna, pełno w niej sprzeczności, ale też i lojalności, a także praworządności. Słynie z ciętego języka i kontrowersyjnych rozwiązań. Zrobi wszystko by odnieść zwycięstwo w sądowej batalii. Pomaga jej w tym młody, zafascynowany patronką, aplikant Kordian Oryński, vel Zordon. Ta para pełna jest różnic charakterów, które w miarę prowadzenia akcji tworzy naprawdę zgrany duet. Tymczasem ich klient zdaje się prowadzić własną grę, której reguły zna tylko on sam. Nie przyznaje się do winy, ale też nie zaprzecza, że jest mordercą.
Książka zrobiła na mnie duże wrażenie, po pierwsze dlatego, że czytelnik uświadamia sobie, że ważniejszy od fabuły jest styl jej prowadzenia. Autor przez to, że jest młodą osobą używa ze swobodą zwrotów językowych używanych przez młodzież, które tak sprawnie wplata w treść, że nie raz, nie dwa na ustach czytelnika pojawia się uśmiech. Po drugie jako absolwent prawa naprawdę zna się na rzeczy, nie ma więc mowy o tym, że procedury opisane w książce są wyssane z palca, dzięki czemu historia ta zdaje się być prawdziwa. Po trzecie główni bohaterowie na każdym kroku rzucają żartami, wulgaryzmami, nie jest to jednak niesmaczne i przesadne, wręcz przeciwnie. Mnie nie przeszkadza, że R. Mróz, obok spraw zmasakrowania zwłok, handlu narkotykami, utarczek z mafią, porwania, szantażu, zawarł sporą dawkę rozrywki. Tak bowiem powinno pisać się powieści, intryga jest przemyślana, utkana złotymi nićmi, której wir manipulacji, sięga dalej niż dwójka prawników mogłaby przypuszczać.

niedziela, 7 października 2018

"Gwiazdy" film o wielkiej miłości

Film mnie nie zachwycił, mimo mojego uwielbienia dla Sebastiana Fabijańskiego, uważam tą produkcję za słabą. Opowiada historię życia Jana Bansia, piłkarza, który w latach 1964 - 1973 zaliczył 31 oficjalnych spotkań w reprezentacji Polski, zdobywając w nich 7 bramek.
Nie jest to typowy film biograficzny. Za to na pewno pokazuje świetną piłkę nożną lat 60 - 70 tych, taką, której każdy zagorzały kibic by sobie życzył. Brakuje w nim jednak dynamiki, emocji, przeżyć, które towarzyszą kibicom sportu. Trochę na słowo musimy wierzyć w niesamowite umiejętności piłkarza i w wielką miłość do Marleny. Za mało spójności w scenach, za duży przeskok sytuacyjny, chaotyczny zlepek epizodów, tak właśnie odebrałam ten film.
O samym głównym bohaterze można napisać, że wystąpił między innymi w meczu z Anglią na Stadionie Śląskim w Chorzowie w czerwcu 1973 roku, wygranym przez Polską 2:0. Mimo tak świetnej gry nie znalazł się w kadrze na mistrzostwa świata w 1974 roku, podobnie jak dwa lata wcześniej w kadrze olimpijskiej z przyczyn pozasportowych. Po jego ucieczce na Zachód, polskie władze uniemożliwiły mu wyjeżdżanie z reprezentacją Polski do Niemiec, choć pozwalały mu tam wyjeżdżać z klubem, bo zarówno igrzyska olimpijskie w 1972 roku i mistrzostwa świata w 1974 roku odbywały się właśnie w Niemczech. System polityczny, który wówczas panował był niezrozumiały szczególnie dla ludzi, którym przyszło żyć w tamtych czasach, absurd gonił absurd. 
Z tego co czytałam, film miał bardzo niski budżet i nie było szans na odtworzenie z rozmachem legendarnych meczów polskiej reprezentacji. Z tego też powodu reżyser sięgnął po archiwalne sceny przeplatając je ze scenami filmu, dlatego brak w nim ekscytacji, która mogłaby płynąć ze świetnej ówczesnej gry polaków. Ciśnie się na usta pytanie: Po co się brać za realizację filmu, jeśli brakuje pieniędzy na to, żeby go prawdziwie opowiedzieć i realnie oddać emocje?

Moja ocena
3/10