środa, 7 lutego 2018

"Space between Us"

Kosmonautka Sarah Elliot, dowódca promu, którego załoga ma żyć w pierwszej ziemskiej bazie na Marsie odkrywa w czasie drogi, że jest w ciąży. W czasie porodu umiera, wydawszy na świat dziecko którego istnienie, NASA chce zatuszować. Gdy Gardner Elliot nie znający życia poza marsjańską bazą dorasta, postanawia wyruszyć na Ziemię, by odnaleźć swego ojca. Chce też poznać Tulsę, „normalną” ziemską dziewczynę, z którą czatuje. Niestety, po wylądowaniu naukowcy stwierdzają, że organizm chłopaka źle znosi ziemską atmosferę...
Z logicznego punktu widzenia wysłanie kobiety w ciąży na Marsa byłoby niemożliwe, ponieważ kosmonauci przed lotem poddawani są bardzo wnikliwym badaniom. Jednak fabuła filmu jest bardzo wciągająca, a film dzięki temu lekko się ogląda.
To kosmiczna wersja „Diabła morskiego”, rosyjskiego przeboju sprzed lat w którym On nie może żyć w jej świecie, gdyż ma skrzela zamiast płuc. Z Elliot'em tak źle nie jest, jednak jego wyrosłe w marsjańskich warunkach serce jest nieprzystosowane do ziemskich warunków życia i chłopak, by przeżyć musi powrócić na Marsa. Rozstanie z ukochaną i problemy ze znalezieniem biologicznego ojca to zresztą źródło największych, zupełnie zbędnych sentymentalizmów w filmie, bo gdyby potraktowano te wyzwania z przymrużeniem oka wyszłoby to filmowi na dobre. Podobnie jak znalezienie do roli ukochanej Elliot'a aktorki w jego wieku, a nie o 10 lat starszej Britt Robertson, która jest skądinąd aktorką dobrą, ale tu wygląda na starszą siostrę a nie równolatkę. Szkoda roli Gary’ego Oldman'a, który chyba nie bardzo odnalazł się w tej disneyowksiej konwencji. Natomiast bardzo dobra robotę zrobił operator, który w piękny trochę jak z National Geographic sposób portretuje zarówno Ziemię jak i Czerwoną Planetę, i to jest na bardzo duży plus, bo patrzy się na krajobraz nie mogąc oderwać oczu.

Moja ocena
 10/6