sobota, 18 maja 2013

"28 pokoi hotelowych"

Wczoraj wieczorem, totalnie sama w kinie - Lubię to! Po filmie nie oczekiwałam, żadnych fajerwerków, ani efektów specjalnych, i to też nie miało miejsca. Niby dramat, dla mnie, nim nie był. Gra w nim czterech aktorów, w tym dwie główne role: Marin Ireland (kobieta, która ma męża), Chris Messina (mężczyzna, który ma dziewczynę), plus jakiś barman i klient barmana. Obsada więc bardzo okrojona, dialogi nie bardzo rozwinięte, akcja raczej wyciszona.  
Para kochanków spotyka się w pokojach hotelowych na terenie Stanów Zjednoczonych. On promuje nową książkę, ona przeprowadza fuzje. Nie ma w tym żadnej filozofii, że po pewnym czasie ich życie staje się tylko fikcją, a życie w pokojach staje się, aż nadto realne. Czym bardziej się w ten związek wciągają, tym więcej informacji o nich samych wychodzi na jaw. Dochodzą do wniosku, że nie byliby dobrym małżeństwem i nie tworzyliby udanego związku. On się żeni, ona rodzi dziecko. Ona deklaruje, że nie odejdzie od męża, on chce wyjść do ludzi, pokazać wszystkim, że ona jest tylko jego. Próbują o sobie zapomnieć i żyć jak przedtem. Okazuje się jednak, że nie potrafią, a jakaś nieokreślona siła popycha ich ku sobie. Film kończy się dosyć optymistycznie dla nich, ponieważ deklarują, że za pół roku powiedzą o sobie swoim partnerom, jednak ich oczy mówią coś zupełnie innego.
Jak dla mnie bohaterowie są zbyt tajemniczy, by móc przejąć się ich losem. Spodziewałam się większej ilości scen miłosnych, których nie było. Jednak podobały mi się przejścia z jednej sceny do drugiej, z jednego hotelu do drugiego. Odbywało się to bardzo szybko i sprawnie, co powodowało, że film się nie dłużył. Bardzo ciekawym zjawiskiem było pokazanie ich trzydniowego życia w hotelu, wszystko to na szybkich obrotach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz