Wczoraj rano "Gangster Squad" (tak późno, bo czekałam na lektora) z Ryanem Goslingiem, i powiedzmy sobie szczerze: tylko dla niego, go obejrzałam. Jest to typowy film gangsterski, oczywiście była i akcja, ale mnie takie kino nie kręci. Grupa policjantów z tajnego oddziału, działająca na granicy prawa pragnie pogrążyć i zniszczyć imperium, bezwzględnego szefa mafii (Sean Penn), który trzęsie całym Los Angeles. Jak dla mnie opowieść zbyt wątła i przewidywalna. Natomiast bardzo podobała mi się pocztówkowa scenografia
dopracowana do ostatniego detalu. Idealnie ubrani aktorzy w pięknie skrojone
dwurzędowe garnitury i kapelusze z szerokim rondem. Do tego wszystkiego stare samochody, wszędzie unoszący się dym papierosowy i piękna Emma Stone, której makijaż mógłby przetrwać niejedno. Ci, którzy kochają lata powojenne w Stanach Zjednoczonych nasycone gangsterką, powinni go zobaczyć.
Wieczorem "Olimp w ogniu" w kinie ekran, jeden zajęty fotel na którym siedzę ja. Całkowicie mi to jednak nie przeszkadzało, uwielbiam chodzić do kina sama, i jeszcze żeby jak najmniej osób było, od lat to praktykuję i są z tego same korzyści: przestrzeń, cisza, skupienie.
Muszę przyznać, że tym razem film akcji, okazał nie naprawdę filmem akcji i choć temat znany: atak terrorystyczny na Stany Zjednoczone, to bardzo mi się ten obraz spodobał, mimo, że kino typowo męskie. Trup śle się równo, wybuchy, broń, wszędzie strzelania. OK, fabuła momentami odbiega od najmniejszego prawdopodobieństwa opisywanych zdarzeń, ale całość ogląda się naprawdę przyjemnie i szybko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz