środa, 16 października 2013

"Grawitacja"

"Grawitacja" to film Sci-Fi, jak dla mnie był troszkę za bardzo Fi. Dlaczego za bardzo? Ponieważ moment wchodzenia w atmosferę jednej ze stacji badawczych i kosmonautką na zewnątrz w kombinezonie, niczym nie przypominającym tego, który miał Felix Baumhartner, który przy takim wyczynie tylko skakał z krawędzi kosmosu, był dla mnie co najmniej zabawny. Gwóźdź do trumny przybiła koszmarna gra Sandry Bullock, i o ile Georga Cloneya jestem w stanie znieść bez makijażu, tak Sandry niestety, przykro mi - nie.
Dodatkowo reżyser pojechał po najpłytszych uczuciach, a mianowicie przywołał śmierć dziecka głównej bohaterki, którą gra wspomniana SB, która jak każda matka nie pogodziła się z jego śmiercią. I najprawdopodobniej najlepszym rozwiązaniem dla niej byłoby poddanie się, dołączenie do zmarłej. Dla mnie nie było w tym żadnej rewelacji, walka ze swoim ja o przetrwanie, omamy, brakowało do tego wszystkiego aniołków, serduszek i kwiatków. Czegoś innego spodziewałam się po takim widowisku. 
Oczywiście są również i mocne strony tego filmu: kapsuły i wahadłowce rozrywane na strzępy, deszcz płonącego żelastwa dziurawiący kolejne stacje orbitalne i dwójka kosmonautów dryfujących po bezdrożnym kosmosie.
Jedyne co ujęło mnie w tym filmie to zdjęcia, które totalnie nawet mnie rozłożyły na łopatki. Obraz Ziemi, ciszy, pustki, mroku i kosmosu, rzeczywiście powoduje, że człowiek zdaje sobie sprawę z tego, jak maluczki jest wobec totalnego bezkresu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz